niedziela, 21 października 2007

Wyborny spacerek

Dziś po obiadku mama powiedziała, że idziemy na wybory.
Niezbyt dobrze rozumiałem, o co jej chodzi (i dalej chyba nie rozumiem), ale i tak się ucieszyłem: przecież „iść” to spacerek, a ja uwielbiam spacerki. Jeszcze bardziej się ucieszyłem, kiedy przyszedł po nas dziadek – przecież uwielbiam dziadka! – i mama powiedziała, że w takim razie ona najpierw pójdzie ze mną na wybory, a potem zostawi mnie z dziadkiem i dziadek zawiezie mnie do parku. Wtedy już się zrobiłem najbardziej najradośniejszy, bo wszystko zapowiadało się naprawdę wspaniale.
Wybory były zaraz obok parku, w takim budynku, w którym kiedyś, jeszcze w lecie, schowaliśmy się z babcią (tylko wtedy, w lecie, to nie nazywało się wybory, a ulewa – i to właśnie przed nią się chowaliśmy). Mama zostawiła wózek i dziadka przed drzwiami, a mnie zabrała ze sobą do środka, żeby mi wszystko dokładnie pokazać i wytłumaczyć – mama zwykle stara się mi wyjaśniać to, co według niej jest ważne, często jednak i tak nic z tego nie rozumiem (ale staram się tego nie okazywać, żeby mamie nie było przykro). Tak było i tym razem, choć, nie powiem, ciekawiły mnie te wybory, bez żalu więc rozstałem się z dziadkiem.
Wybory wyglądały tak, że weszliśmy z mamą do takiej dużej sali, w której było trochę różnych ludzi i duży zielony stół. Mama podeszła do tego stołu i dała jednej pani, która tam była, za tym stołem, coś takiego małego i płaskiego. W zamian dostała od tej pani dwie kartki, jedna była w kolorze żółtka, a druga, taka wieeelka, była biała. Zupełnie nie rozumiem, o co chodzi w tych zabawach, w jakie bawią się dorośli! Tym razem jednak wcale się tym nie przejąłem, bo ta wieeelka biała kartka… była naprawdę fajna! Od razu zachciało mi się ją mieć i sprawdzić, czy też tak pięknie szeleści, jak kartki, które mama ma na biurku i którymi udaje mi się czasem poszeleścić (kiedy mama musi skończyć coś pisać, bierze mnie więc na chwilę ze sobą do komputera i wtedy nie może mi zabierać kartek, bo ma obie ręce zajęte pisaniem). Byłem więc bardzo grzeczny i cichutki, bo nie chciałem, żeby ktoś domyślił się, co mam zamiar zrobić (dorośli są przecież dziwni i np. zwykle nie pozwalają na szeleszczenie kartkami).
Mama siadła ze mną i tymi kartkami przy takim małym stoliku i zaczęła czytać najpierw tę kartkę w kolorze żółtka. Szarpnąłem więc za białą kartkę, żeby sobie nią spokojnie poszeleścić. Niestety, mama bardzo się zdenerwowała, bardzo bardziej niż wtedy, gdy szeleszczę jej kartkami z biurka, i powiedziała jakoś tak dziwnie: „Jo-A-chim, NIE wolno, to bardzo WAŻNA kartka i mamie jest ona baaardzo potrzebNA!”.
Zrozumiałem, że z TAKĄ mamą na pewno nie uda mi się poszeleścić żadną kartką, nie tylko tą wieeelką białą, więc dałem sobie spokój i patrzyłem, co robi mama. A mama robiła coś bardzo dziwnego: najpierw na tej żółtkowej kartce narysowała po dwie kreski skrzyżowane ze sobą w kilku miejscach, a potem, na tej białej, tak samo zrobiła, tylko w jednym miejscu i chwilę potem jeszcze sobie na to patrzyła.
W ogóle nie rozumiałem, o co chodzi w tej zabawie, a w dodatku na koniec tego mamy rysowania moja czapeczka spadła mi na oczy, więc i nic nie widziałem. Zacząłem więc płakać, żeby mama już przestała robić te dziwne rzeczy i zajęła się w końcu mną. I wtedy odezwała się ta pani zza tego stołu: „O, dzidziuś płacze, pewnie nie spodobało mu się to, co pani wybrała”. Ta pani powiedziała to jakby tak trochę wesoło, więc strasznie się zdziwiłem, gdy moja mama mruknęła jakby ze zdenerwowaniem: „Dobrze, że nie widzi tego, co inni wybierają, wtedy wpadłby w prawdziwą histerię”. Nie wiem, naprawdę, co mama chciała przez to powiedzieć, bo przecież ja wpadam w histerię tylko wtedy, gdy nie dostaję tego, czego bardzo chcę, a takie wybory to nic ciekawego, więc bym nie wpadał w histerię, bo bym ich nie chciał.
Mama szybko wstała, złożyła te kartki i – to już było naprawdę dziwne! – wrzuciła je do takiej biało-czerwonej skrzyni, która stała na środku sali. A potem w końcu wyszliśmy.
I dobrze, bo na zewnątrz czekał na nas dziadek, który mnie, jak obiecał, zabrał na najfajniejszy spacerek do parku. Było tak fajnie, że… pod koniec trochę usnąłem ze zmęczenia. I to jest właśnie prawdziwa zabawa!
PS. Jeszcze jednego nie rozumiem. Mój tata w ogóle dziś nie przyszedł, bo był cały dzień na wyborach. Mama powiedziała, że on tam pracuje. Ci dorośli są naprawdę dziwni – jak mogą zajmować się tak nudnymi rzeczami, w dodatku przez cały dzień? No chyba że tata na tych wyborach szeleścił sobie kartkami – to potrafiłbym jeszcze zrozumieć.

Brak komentarzy: