środa, 29 czerwca 2011

To nie ja??!

Tata: - Wiesz, kto mi się dzisiaj śnił?
Ja: - Kto, kto?
Tata: - Car Aleksander.
Ja: - Co??? Eee, myślałem, że ja :-(

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Siostrzyczka. Albo braciszek. Albo pies


Po drodze z parku.
Ja: - Mamo, a kiedy ja będę miał siostrzyczkę? Albo braciszka? Ale takiego prawdziwego, w naszym domku, żeby był na zawsze...
Mama: - Wiesz, Jachu, chyba nigdy...
Ja: - Ale dlaczego??! Ja chcę, zgódź się!
Mama: - Widzisz, kochanie, po pierwsze dlatego że mamie by było już ekstremalnie trudno z tobą i siostrzyczką czy braciszkiem. No bo przecież zobacz: na przykład tata z nami nie mieszka...
Ja: - No tak... Faktycznie... Ale... to nic przecież!
Mama: - ?
Ja: - No bo przecież my możemy zamieszkać u taty, prawda?
Mama: - Widzisz, Jachu, nie bardzo. Poza tym - przecież u taty ledwo tata się mieści, a co dopiero ja, ty i jeszcze mały dzidziuś... Tata ma 17 metrów, to bardzo, bardzo mało.
Ja: - Siedemnaście??? To strasznie dużo! Zobacz, ja mam cztery lata, i już mi mówisz, że to dużo, a przecież siedemnaście to więcej??! To co, mogę mieć siostrzyczkę? Albo braciszka? Albo chociaż pieska?

wtorek, 21 czerwca 2011

Oj, mamo, mamo

Mama po jednej z moich awantur: - Oj, Joachim, Joachim, i co z ciebie wyrośnie?
Ja: - Oj, mamo, mamo, no nie wiem... Może... krzak?!

czwartek, 16 czerwca 2011

Zamaskowany


Wziąłem wczoraj od dziadzi maskę. (Dziadzia mówi na mnie śmieciarz, bo co chwilę coś u niego znajduję i mu zabieram, że mi się przyda, no i mam już: trzy piloty do telewizora, dwa stare telefony, jedną komórkę, lornetkę... No, dużo tego jest). No więc tę maskę wziąłem najpierw żeby oddychać, jak panowie u dziadzi robili okna, te, które dziadzia kupił w tym sklepie koło mojego przedszkola, a potem - po prostu żeby mieć. Tę maskę, znaczy się. No i jak pojechaliśmy do Tesca, to ja w tej masce cały czas, tylko na głowie, żeby się ludzie śmiali. Ale się nie śmiali. Zacząłem więc ich zaczepiać, tych ludzi, znaczy się, krzycząc do nich: "Halo, mam maskę, halo!" (a w domyśle: uśmiechnij się, na co czekasz?!). A oni dalej nic. Strasznie to było smutne. Prawie tak smutne, jak wtedy, kiedy skakałem, żeby pokazać jednej pani, jak umiem, a ona do mnie powiedziała: "Nie wolno skakać, to jest niegrzeczne, chłopczyku, trzeba być cicho" i wtedy moja mama tak na nią spojrzała...
A dziś się już śmiałem i nie byłem smutny. Bo na śniadanie miałem jaśki, te co wczoraj kupiliśmy w Tescu. Jadłem jaśki, rozumiecie?!

wtorek, 14 czerwca 2011

Metafizyczna zupa

Dziadzia do mamy: - I pani w przedszkolu mówiła, że Jachimek dzisiaj zwymiotował przy zupce.
Mama: - O, rany, kochanie, co się stało? Pewnie jakaś pietruszka albo makaron ci się zaplątał, co? Czemu wymiotowałeś?
Ja: - A, nie wiem... poniosło mnie.

sobota, 11 czerwca 2011

Krwawe dziąsło

Podcięli mi dzisiaj język.
Nie pomogło, że wrzeszczałem.
Nie pomogło, że płakałem.
Nie pomogło, że spociłem się, sczerwieniałem, zatchnąłem, kopałem.
Nie pomagało nawet, kiedy się wyrywałem i krzyczałem "Ale czekajcie, czekajcie, muszę wam coś powiedzieć".
Podcięli mi dzisiaj język.
Udało im się.
Trzymała mnie mama (siedziałem jej na kolanach), tata, pani i lekarz. Udało im się, bo, wiecie, tak naprawdę... też chciałem, żeby mi podcięli język (obiecałem przecież mamie), tylko musiałem, no, wiecie.
A potem poszliśmy na lody.
A przedtem mama i tato zrobili mi "manime", i to trzy razy.
I chyba już będę mówił "r". Teraz już nie mam wyjścia ;-)

środa, 1 czerwca 2011

Ptaszek w gabinecie

Niestety, znów jestem chory. A mówię "niestety", bo dzisiaj mamy w przedszkolu święto i mieliśmy iść z mamą i tatą na piknik, i bawić się, i malować twarze, i dostawać prezenty... Nawet obiecałem już pani Agnieszce, że będę pięknie śpiewał dla mamy i taty i na pewno coś wygram, a tu masz.
Wczoraj mama tak się przestraszyła, że mnie zabrała od razu do pani doktor. Ale nie do tej mojej, pani doktor Młynarskiej, bo jej już nie było, tylko do innej.
Siedzieliśmy sobie przed gabinetem i czekaliśmy, i wtedy mama powiedziała:
- A wiesz, Helmutku (mama tak ostatnio do mnie mówi, kiedyś Wam wytłumaczę dlaczego), ta pani doktor, do której idziemy, nazywa się Gil. Tak jak taki ptaszek, wiesz? Fajnie, nie?
Zaraz potem weszliśmy do gabinetu. I było tak.
Mama (głośno): - Dzień dobry! (i cicho): - Powiedz ładnie "Dzień dobry" pani doktor.
Ja (bardzo głośno): - Dzień dobry, pani doktor Ptaszku!
Mama: - Joachim!!!
Nie rozumiem, dlaczego mama tak się zdenerwowała. Przecież sama mi mówiła, jak ta pani doktor się nazywa, prawda? Zresztą, pani doktor się śmiała. I nawet potem moją suczkę zbadała też, nie tylko mnie. Tylko mamy jakoś nie chciała badać. Ciekawe dlaczego? Wiecie? Bo ja się trochę domyślam... ;-)