niedziela, 7 października 2007

Uwaga, PA-RU-JE!

Dziś dowiedziałem się, co to są paruje. Ale po kolei.
Moja mama jest dziwna – mam na to kilka dowodów.
Po pierwsze: zawsze rano stara się mieć jak najdłużej zamknięte oczy, zwłaszcza w takie dni jak dziś, kiedy nigdzie nie wychodzi z domu beze mnie. Jak to możliwe, że nie chce oglądać wszystkich tych ciekawych rzeczy, które są dookoła nas? Zupełnie jej nie rozumiem. W dodatku zawsze się denerwuje, kiedy robię wszystko, by otworzyła oczy. Mówi: „Chłooopie, pospałbyś jeszszsz-cze”. I choć się wtedy wkurza, już wiem, że zaraz będzie trochę zabawy. Więc jeszcze więcej robię, by czasem się nie rozmyśliła: zrzucam z siebie to grube coś, czym mnie przykrywa, obracam się na boki, kopię ją w brzuch, drapię po twarzy i zaczynam do niej zagadywać tak, żeby wiedziała, że już nie ma wyjścia. Mama w końcu też się wtedy zaczyna śmiać i nawet próbuje ze mną rozmawiać: „Gie? Oooo… Gu! Agi? Bwee…”. Cóż, nie wychodzi jej to najlepiej, ale nie daję nic poznać po sobie, żeby jej nie było przykro. Więc też się śmieję i dalej robię swoje. Czyli? Badam, czy twarz mamy nie zmieniła się od wczoraj (trochę ją przy tym drapię, fakt, ale chyba mama nie jest jakoś szczególnie o to na mnie zła, bo nie krzyczy „Jo-a-chim!”, jak wtedy, gdy naprawdę się zdenerwuje). Wkładam jej palce do buzi albo biorę jej rękę i ją sobie gryzę, albo biorę od niej grzechotkę i sprawdzam, czy wciąż umie się obracać… Rano jest naprawdę dużo różnych rzeczy do zrobienia, to zatem jasne, że nie mogę pozwolić, by moja mama tylko leżała i zamykała oczy.
Ale ta nasza zabawa nie trwa długo. Mama zwykle zaraz wstaje (mówiłem, że jest dziwna) i zabiera mnie do kuchni. Tam zapina mnie w moim krzesełku (mam je od jakichś dwóch tygodni), co strasznie mnie denerwuje, bo to krzesełko nigdzie mnie nie chce puścić. Wprawdzie zaraz potem mama kładzie obok mnie dużo różnych zabawek, ale trochę pokrzyczeć przecież muszę, żeby nie myślała sobie, że ze mną jest tak łatwo robić wszystko, co tylko się chce.
I potem mama robi najdziwniejsze rzeczy spośród wszystkich, jakie dotąd widziałem.
Otwiera taką białą szafę, która stoi niedaleko mojego krzesełka, i wyjmuje stamtąd dużo różnych przedmiotów. Przypuszczam, że są to zabawki, że pewnie mama nie chce się nudzić, patrząc, jak ja się bawię moimi (choć nie rozumiem, dlaczego nie mielibyśmy się wymieniać swoimi zabawkami? daję jej to ciągle do zrozumienia, sięgając po jej rzeczy, ale ona wtedy tylko się złości). Potem kładzie jedne rzeczy na drugich (o, wiem, jedna z tych rzeczy nazywa się chlebek, mama często powtarza: „Patrz, to chlebek, łobuzie”), zawsze jednak tak, że chlebek jest na samym dole, a inne rzeczy leżą na nim (ciekawe, czemu nigdy nie próbuje zrobić tego odwrotnie?). I jak już to wszystko zrobi, siada i zaczyna sobie te rzeczy wkładać do ust, zupełnie jak ja moje zabawki (chyba mnie trochę naśladuje, fajna ta mama jednak jest).
I to właśnie jest najdziwniejsze, bo zabawki mamy znikają po kawałku w jej buzi… na zawsze (no chyba, że je potem gdzieś wypluwa, jak usnę w ciągu dnia?). A przecież mnie z moimi nie udaje się tego nigdy zrobić! Dlatego wtedy zwykle ja się denerwuję, bo nie mogę dosięgnąć do zabawek mamy i sprawdzić, o co z nimi tak naprawdę chodzi.
Ale dzisiaj mi się udało. No… prawie. Mama trochę się zagapiła i położyła swoje zabawki bliżej moich rączek niż zwykle. Już miałem jedną w ręku (mama była odwrócona, bo nalewała sobie kawę – to słowo już znam, bo często rano słyszę „bądź teraz spokojny, mama zrobi tylko ka-wę i JUŻ do ciebie idzie”), ale ta zabawka mamy zahałasowała (rzeczy za często tak robią i to zwłaszcza wtedy, kiedy tego nie chcę, to naprawdę czasem denerwujące!) i mama JUŻ była przy mnie i odbierała mi swoją zabawkę. Właśnie miałem się rozpłakać, kiedy zobaczyłem, że jakimś sposobem kawa mamy znalazła się blisko mnie. To zdarzyło się już drugi raz w moim życiu (kiedyś wcześniej zrobiła to samo kawa taty, której udało mi się nie tylko dotknąć, ale nawet sprawić, że trochę jej wyszło na stół, o co zresztą wszyscy bardzo się zdenerwowali, zupełnie nie rozumiem, dlaczego?). Sięgnąłem szybko po maminą kawę, żeby sprawdzić, czemu robi się nad nią takie dziwne coś, jakby białe, przez co dobrze widać inne rzeczy. I wtedy mama krzyknęła tak, że naprawdę się przestraszyłem! „Jo-a-chim! Zostaw! To nie dla ciebie! To gorące! To PA-RU-JE!”.
Ależ się rozpłakałem! Aż się zanosiłem. No bo kto to widział tak krzyczeć?!
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło – i to podwójnie dobrze. Przede wszystkim dowiedziałem się, co to są paruje. A poza tym mama natychmiast wyciągnęła mnie z krzesełka i przytuliła.

Brak komentarzy: