czwartek, 18 października 2007

Wstrurka

Nie rozumiem, dlaczego dorosłym (a przede wszystkim mojej mamie) przeszkadza mój katarek (to jest coś takiego, co mam od kilku dni w nosku). Czasami czuję się tak, jakbym ja z katarkiem był gorszy ode mnie bez katarku – przynajmniej według dorosłych. A przecież, gdy mam katarek, jest mnie więcej (bo jestem ja i jeszcze, w dodatku, mój katarek właśnie) niż gdy go nie mam (wtedy jestem tylko ja sam). Dorośli zatem powinni kochać mnie z katarkiem bardziej ode mnie bez katarku, bo gdy mam katarek, jest mnie więcej do kochania. Tymczasem dorośli na różne sposoby starają się zabrać mi mój katarek, nie wiem tylko, po co (bo co niby potem z tym moim katarkiem mieliby robić?). Na razie niezbyt im się udaje to ich zabieranie mojego katarku (na szczęście! – mnie katarek nie przeszkadza), ale kto wie, czy w końcu nie wygrają – ze mną i z tym moim katarkiem.
Dawniej moja mama miała takie pałeczki (różowe albo niebieskie), które czasem po kąpieli wkładała mi do noska, co strasznie mnie denerwowało, bo jak tak można kogoś traktować? Ja przecież do jej noska niczego nigdy nie wkładałem (choć czasem, przyznaję, zastanawiałem się nad tym, jaką zabawkę na przykład można by jej było tam włożyć, żeby było jeszcze ciekawiej i żeby mama wyglądała jeszcze ładniej). Raz tylko włożyłem jej palec do oka i wtedy strasznie jej było smutno i mówiła tak dziwnie: „JoAchim, tak NIE wolno! NIE rób tak JUŻ, dobrze?”. Chyba mój palec w jej oku bardzo jej przeszkadzał, więc tym bardziej powinna była pomyśleć, że i mnie mogą w nosku przeszkadzać takie niebieskie czy, tym bardziej!, różowe patyczki. Jest niby taka duża i tyle rzeczy potrafi, a najprostsza myśl jakoś w jej głowie się nie może pojawić.
No więc te patyczki strasznie mnie denerwowały, tak bardzo że wydawało mi się, że już nic bardziej zdenerwować mnie nie może. Tymczasem mama wynalazła nowy przyrząd, który jest już najbardziej najwstrętniejszy na świecie. Wygląda on tak, że najpierw ma takie białe coś, co sobie mama wkłada do buzi, potem jest taka fajna rurka, z którą chciałem się już tyle razy zapoznać, ale moja mama mi na to nigdy nie pozwoliła, jakby to tylko jej zabawka miała być; a potem jest takie całkiem niebieskie i wreszcie takie jeszcze jedno, przez co wszystko widać. No i to ostatnie właśnie mama mi wkłada do noska. O ile jej się to uda, oczywiście, bo, jak możecie się domyślać, staram się jej na to nie pozwolić. Ale jak już jej się uda (najczęściej wtedy, gdy pomaga jej w tym mój tata), mama zaczyna mi wyciągać powietrze z noska i mój katarek przy okazji. Bardzo się przy tym denerwuje (tata też), ale jakoś znów nie wpadła na to, że mogłaby wcale się nie denerwować, wystarczyłoby tylko, gdyby zostawiła mnie i mój katarek w spokoju, a na przykład pobawiła się ze mną w pokazywanie mnie temu drugiemu ładnemu chłopczykowi, który mieszka w takiej białej szafce nad moim przewijakiem.
Ale najbardziej denerwuję się ja. Albo inaczej: ja denerwuję się może najmniej, ale najgłośniej ze wszystkich krzyczę, żeby było widać, że nie życzę sobie takich zabaw z moim noskiem. Po takim moim krzyku mama, jak już wyjmie tę rurkę z mojego noska i odetchnie kilka razy głęboko, bierze mnie na ręce, mocno się do mnie przytula i mówi tak już najbardziej najsmutniej na świecie: „Oj, mój Wrzaskusiu najukochańszy, ale cię mama wymęczyła! Tak bardzo cię kocham”.
I jak ja mogę zrozumieć dorosłych?

Brak komentarzy: