niedziela, 28 września 2008

Słownik wyrazów moich cz. 2

Wiecie co? Już się pogubiłem. Znam tyle nowych słów (i codziennie uczę się nowych!), że nie wiem, czy zdążymy z mamą je wszystkie tutaj wymienić. No trudno, najwyżej, jak będę do was mówił, nie wszystko zrozumiecie. Ale może czegoś się sami domyślicie? Jak moja mama, która najlepiej na świecie odgaduje, co chcę powiedzieć. Dziadzia jest w tym zdecydowanie gorszy, nie mówiąc o innych. No dobra, to do roboty!

Botor – to takie co jeździ, robi taki huk, na tym jest jeden pan, w takim czymś na głowie, że nie widać np. jakie ma oczy ani nic. Kiedyś będę go miał, botor znaczy się, nie pana, na pewno.

Ciuf-cia – to jest w pocigach i to robi „tutuuut’”. Lubię ciuf-cie. Pierwszą pokazała mi taka jedna ciocia, która też pokazała mi, jak się robi ciuf-cię (to znaczy, jak się robi „tutuut’”, żeby to była ciuf-cia) i odtąd lubię się tak bawić, nawet jak nie mam prawdziwej ciuf-ci pod ręką, a tylko np. szczotkę.

Dampata – to jest do picia, ma taki kolor brązowy, choć moja dampata ma kolor jaśniejszy (taki jakby żółty) niż dampata dziadzi czy baby. Ale jest dobra, więc nie wybrzydzam!

Dutababa – to taka książeczka. Mama, jak ją otwiera, zawsze zaczyna tak jakoś śpiewać: „Miała baba koguta, koguta, koguta…”, no i właśnie dlatego ta książeczka tak się nazywa (dutababa, nie?). Lubię ją, choć nie wiem dokładnie, co znaczy „duta”. No bo w tej książeczce jest kicikici, i dampata, i żiłafa, i kuła, no ale przede wszystkim jest tam baba, ale duty nie widziałem.

Idzi – to po prostu jest, jak ktoś rusza nogami i np. najpierw jest daleko, a potem właśnie idzi-idzi i już go (np. mamę) mogę dotknąć i sie przytulić. Czasem jest też odwrotnie, ale tego akurat (zwłaszcza z mamą) nie lubię.

Intencisi – to taki specjalny pocig, który strasznie szybko jedzie, jak stoimy z dziadzią na stacji i patrzymy na pocigi. I jak on, znaczy się ten intencisi, jedzie to jest wiatr i jest bardzo głośno. Bardzo to jest fajne!

Jajaj – no to jest do jedzenia na śniadanko. Jajaj są różne – jedne są takie jakby kuleczki, ale wydłużone, inne są takie biało-żółte na chlebku, a jeszcze inne są takie pomieszane, z patelni. Jajaj są naprawdę dobre, mniam!

Kakan – no to jest takie jak pocig, ale ma więcej szyb i jest tego więcej na świecie, bo nie tylko na stacji, ale też w różnych miejscach. I jest niebieskie, a w środku ma takie fajne siedzonka, z których można patrzeć na brumbrumki i botory i inne.

Kakon – no a to jest taki wielki brumbrumek, który widać tam, gdzie coś kopią albo budują. Najwięcej widziałem żółtych kakonów, ale są też zielone i czerwone. Kakon ma z tyłu dwa wielkie kuła, a z przodu dwa mniejsze, choć też wielkie.

Kała – moja mama to pije na śniadanko (z meczkiem), a dzidzia zwykle po obiadku. Kała mamy jest taka jaśniejsza (pewnie przez to meczko), a dziadzi jest czarna.

Kuła – kuła mają wszystkie brumbrumki, botory, kakony, rowerki (tego słowa nie umiem jeszcze powiedzieć w ogóle) i nawet mój łuzek ma kuła. Kuła się kręcą i przez to są bardzo ciekawe (kręcące?). Zwłaszcza te kuła w rowerkach, na placu zabaw, są ciekawe, znaczy się – zawsze sobie jakimś lubię pokręcić, tym bardziej że potem mam takie fajne czarne rączki (co mojej mamie wcale się nie podoba, nie rozumiem jej).

Łagon - to jest za ciuf-cią, takie z piaskiem albo z ludźmi na przykład.

Łoda – to robi kap kap albo się leje, jest takie… no nie wiem, jak wam to opisać, ale jak się leje na mnie, to tak przecieka, jest, a zaraz jakby znika, już nie ma, poszło, idzi-idzi. I to fajne jest!

Łuzek – no to jest to, w czym jeżdżą dzidzie i ja też, zwłaszcza jak jestem z tatą czy dziadzią. Bo mama nie lubi łuzka i ja też nie lubię łuzka z mamą (to znaczy, jak z nią jestem na spacerku, to nie lubię go, łuzka znaczy się), bo z mamą to najlepiej jest na rękach, jej rękach, znaczy się. Ale tego z kolei chyba moja mama nie lubi, nie wiem tylko dlaczego.

Maman – to moja mama, co wam będę więcej mówił. Znacie ją, nie?

Pocik – no to jest ciuf-cia i łagony, to jedzie po tołach, i strasznie to lubię, chyba najbardziej ze wszystkich rzeczy, jakie znam. A znam ich już sporo, prawda?

Pajaj – to bierze mama albo dziadzia, albo tata, albo w ogóle inni, jak jest deszcz i nam kapie na głowy. Pajaj jest wtedy nad nami i to na pajaj kapie, a nie na nas, ten deszcz, znaczy się. Pajaj jest fajny, choć ja nie mam nic przeciwko temu, jak na mnie kapie, łoda czy deszcz.

Pam buk – to jest… no nie wiem dokładnie, co, ale mojej babie strasznie zależy, żebym to mówił, więc mówię, a ona strasznie się wtedy cieszy. Moja mama się nie cieszy, jak mówię pam buk, znaczy się, więc przy niej już tak tego słowa, pam buk, znaczy się, nie mówię, choć czasem mi wyjdzie z buzi, jak zapomnę. Pam buk jest na obrazkach u baby, ale w sumie to nie wiem, co to jest, bo na tych obrazkach są różne osoby, a wszystko to właśnie jest pam buk. Dziwne...