sobota, 20 października 2007

O rety, śniek!

Dziś rano moja mama zachowywała się tak, że przez chwilę już się bałem, czy coś jej się nie stało. A było to tak:
Kiedy się obudziłem, mama jak zwykle miała zamknięte oczy i przez chwilę udawała, że nie słyszy, jak krzyczę. Naprawdę nie rozumiem tej jej zabawy, według mnie jest już nudna, więc mama mogłaby już przestać tak ciągle przede mną udawać i zacząć normalnie mnie przytulać i bawić się ze mną zaraz wtedy, gdy tylko się obudzę.
W końcu mama otworzyła oczy, powiedziała do mnie coś w rodzaju: „Uaaa-A-chim, ni mmmżesz sPAĆ?” i jakoś tak bardzo niemrawo pogłaskała mnie po głowie. Ponieważ dokładnie nie zrozumiałem, o co jej chodzi, zacząłem krzyczeć jeszcze bardziej. Mama znów otworzyła oczy, spojrzała w sufit i… wtedy właśnie coś jej się stało. Wyglądało to tak: otworzyła szeroko oczy, szybko nałożyła okulary i nagle usiadła. Potem, zupełnie nie jak Zwykła Poranna Mama, uśmiechnęła się do mnie szeroko i przytomnie i krzyknęła: „Śniek, śniek, łobuzie! Pacz, śniek!”, po czym mnie przytuliła i porwała z łóżka, pokazując na okno, które jest w suficie nad łóżkiem.
Bardzo to było wszystko dziwne, ale starałem się nie dać niczego po sobie poznać, tylko spojrzałem tam, gdzie pokazywała mama. Mama wytłumaczyła mi, że to białe, co jest na oknie, to właśnie jest śniek i że to mój „pierszy-śniek”. „No może nie pierwszy, ale pierwszy, który zapamiętasz, łobuzie” – szybko dodała mama, ciągle tak dziwnie radosna.
Ponieważ mamie wydawało się, że czegoś nie rozumiem (i rzeczywiście tak było, domyślna ta mama), wpadła na nowy pomysł. Położyła mnie w łóżeczku, otworzyła okno, zabrała stamtąd trochę tego białego i przyniosła to w rękach dla mnie, to znaczy: posadziła mnie w łóżeczku i pozwoliła mi tego dotknąć. Oczywiście, że skorzystałem z okazji. Jednak to białe, ten śniek, znaczy się, jakoś mi się nie spodobało. Było zimne i takie jakby mokre, a poza tym kawałek tego śnieku spadł mi na śpioszki i zrobił na nich mokrą plamę, która mi zmarzła nóżkę. Wtedy mama zrobiła się na chwilę znów Zwykłą Poranną Mamą, bo zaniepokoiła się bardzo i powiedziała zdenerwowana: „O rany, ale masz głupią mamę, łobuzie! Jeszcze się rozchorujesz!” i zabrała ode mnie to białe i to zabranie tym razem wcale nie było takie złe.
Mama jednak uznała chyba, że jeszcze nie mam dość tego śnieku (tak naprawdę to ona nie miała go dość, ale już nic nie mówiłem, bo wszystko było takie dziwne tego ranka), więc wzięła mnie do tego drugiego pokoju, w którym zwykle się bawię. Tam znów kazała mi patrzeć przez okno na śniek. A potem, żebym go lepiej widział, tego śnieka, zrobiła tak, że te deseczki, które są na oknie w tym drugim pokoju, nagle podskoczyły i zostało samo okno, a za nim to wszystko, co zwykle widać, gdy wychodzę na spacerek do parku, tylko że to wszystko było białe.
Bardzo się tym wszystkim zdziwiłem, ale najbardziej najdziwniejsza wydała mi się ta sztuczka z deseczkami, dlatego zamiast na śniek patrzyłem na te deseczki, które teraz były na górze okna i wszystkie razem tak jakby ściśnięte. I wtedy, niestety, mama znów, i to już na zawsze, stała się Zwykłą Poranną Mamą, bo gdy zobaczyła, że bardziej niż śniek interesują mnie te deseczki, zmartwiła się, zamyśliła, po czym… zabrała mnie do kuchni, zapięła w krzesełku i zaczęła tę swoją normalną zabawę z rzeczami z białej szafki.
Ale wiecie co, choć ta szafka też jest biała, myślę, że ona nie jest taka jak śniek. Na szczęście!

Brak komentarzy: