środa, 6 lutego 2008

Mama, ja i pi-pi-demia

Ostatnio w domu jest naprawdę smutno, aż zaczynam się denerwować, czy to aby już nie na zawsze tak zostanie. To by było strasznie okropne, aż nie mogę sobie tego w ogóle wyobrazić.
A wyglądało to tak (po kolei).
Najpierw nie było babci. Mama mówiła, że babcia jest chora i nie może nas na razie odwiedzać. Ale wtedy to jeszcze było całkiem wesolutko, oj tak, choć myślałem (wtedy) inaczej. Nie wiedziałem jednak, jak to jest, kiedy robi się całkiem, od początku dnia do jego końca, smutno. Teraz już wiem i wcale się z tego… nie cieszę.
Potem zabrakło dziadka. Jednego dnia jeszcze byliśmy w parku na huśtaweczkach, a tu następnego mama wróciła po moim obiadku (chociaż miała przyjść dopiero wieczorem, wyraźnie słyszałem, jak mówiła to do mojej niani tamtego ranka) i powiedziała, że dziadek też jest chory i musi zostać ze mną. Wtedy bardzo się ucieszyłem, bo wtedy mamy było ze mną mało (nie to co teraz). Ale okazało się, że to, że dziadek jest chory, znaczy, że przestaje do mnie przychodzić. Gdybym to wiedział, wcale bym się tak nie śmiał do mamy, wtedy, po obiadku!
Więc przez kilka dni nie przychodziła ani babcia, ani dziadek – uwierzycie? W ogóle ich nie widziałem, tylko mama albo niania powtarzały, że to zupka od babci, że dziadek kazał mnie ucałować (strasznie to dziwne, skoro chciał mnie pocałować, czemu nie przyszedł? Przecież wie, jak okropnie bardzo go lubię!), że się oboje o mnie martwią i pytają, czy jestem zdrowy. No wtedy jeszcze byłem…
Choć pewnego dnia zacząłem się czuć naprawdę źle, było mi gorąco i w nosie miałem takie dziwne coś, przez co nie mogłem dobrze oddychać (dalej mam), a w gardełku mnie drapało (wciąż mnie drapie). Ciągle też chciało mi się spać i nic mi się nie podobało. Mama mówiła, że strasznie rozrabiam, a potem zaraz próbowała mnie przytulać i pocieszać. Ale nic mi nie pomagało.
Na szczęście nie trwało to długo, choć, na nieszczęście, to wcale nie był koniec tych niespodzianek w naszym domu.
Bo akurat, jak mi już trochę przeszło, do mamy zadzwonił telefon i mama potem się rozpłakała i powiedziała, że ona już tego wszystkiego nie wytrzyma. To było strasznie dziwne. Potem mnie bardzo przytulała i mówiła, że moja niania już nigdy do mnie nie przyjdzie, bo ma jakieś problemy. Wtedy myślałem, że żartuje, ale dziś zaczynam wierzyć, że mówiła najbardziej najserio na świecie!
Potem zachorował tato i w ogóle już do nas nie przychodzi, od kilku dni, a potem (jakoś… nie pytajcie mnie, bo dokładnie nie wiem, ile poupływało obiadków między tymi nowinami, które mówiła mi mama) mama powiedziała, że dziadek jest w szpitalu. Nie wiem, co to jest szpital, ale mama mi wyjaśniła, że to taki jakby dom, tylko że w tamtym domu wszyscy są chorzy. Dziwne, w naszym domu też wszyscy są chorzy (no może oprócz mamy, choć – kto wie? Mama mówiła mi przecież, że u nas w domu jest pi-pi-demia, a to znaczy, że wszyscy od wszystkich biorą po kolei chorobę i się robią chorzy), więc nie rozumiem, czemu dziadek musiał jechać do innego domu, do obcych ludzi (bo tak mama mi mówiła: „dziadek tam jest biedny, bo nikogo tam nie zna, łobuzie”). Może dziadek nas już nie lubi? To by było najbardziej najsmutniejsze w tym wszystkim!
No więc teraz cały czas jestem sam z mamą. Choć nie, ostatnio zaczęła trochę do nas przychodzić znów babcia, mama powiedziała, że już wyzdrowiała. Może już się kończy ta pi-pi-demia? I może… No bo ile czasu może być tak smutno?!