czwartek, 4 grudnia 2008

Amen-sramen

Albo ja czegoś nie rozumiem, albo ci dorośli naprawdę są dziwni, albo… no już sam nie wiem.
No bo jest tak: moja babcia, jak ze mną była (do niedawna, póki moja mama raz się z nią, babcią, znaczy się, strasznie nie pokłóciła i nie zabrała mnie od babci i dziadzi z bijącym sercem, sercem mamy, znaczy się, no więc do tego właśnie niedawna to babcia i dziadzio bardzo często ze mną byli, częściej niż mama, a na pewno więcej niż tata), to cały czas mi mówiła różne takie rzeczy o bozi. A jak nie mówiła, to śpiewała, też o tej bozi, znaczy się. A jak nie śpiewała, to mnie zabierała do kościółka i uczyła mnie mówić „amen” (phi, to już umiem dawno, od dawniej nawet niż umiałem na przykład mówić „domek” czy „mama”!) i inne rzeczy też, uczyła mnie, znaczy się. No więc ja potem też, już bez babci, na przykład przy kolacji czy na siadanku często mówiłem „amen”, bo mi się wydawało, że moja mama będzie się z tego cieszyć tak jak babcia i że jej zrobię przyjemność. Ale mama jakoś nigdy się nie cieszyła, tylko zawsze, jak mówiłem to „amen”, jakoś tak mnie zaraz zagadywała czy tam inne rzeczy robiła. No to ja (bo może jednak nie słyszała dobrze czy coś, nie?) jeszcze więcej i jeszcze głośniej mówiłem wtedy tych amenów, tak, że się zwykle mama w końcu wkurzała i zaczynała na mnie krzyczeć. To strasznie dziwne było, mówię wam.
Ale jeszcze dziwniej było z tatą. Bo on od pewnego czasu, kiedy mówiłem mu „amen”, to mi zaczął odpowiadać „amen-sramen” i się śmiał. Na początku to strasznie się dziwiłem, bo tata, nie dość że też się nigdy nie cieszył z mojego „amenu”, tak jak mama, się nie cieszyła, znaczy się, to jeszcze się z niego w pewnym momencie zaczął śmiać. Ale potem pomyślałem sobie, że może to taka fajna zabawa jest, taka dorosłych zabawa, znaczy się, i że może tacie będzie się podobać, jak i ja się w nią, tę zabawę, znaczy się, z nim, tatą, znaczy się, pobawię. No i też zacząłem mówić „amen-sramen”, choć wciąż jeszcze mówiłem (i mówię!) samo „amen” też.
No ale potem już zupełnie zgłupiałem. Bo jak zacząłem się bawić w ten „amen-sramen” z tatą, myśląc, że i mama się może z nami pobawi i będzie fajnie, to mama zaczęła się znów na mnie złościć, choć bardziej na tatę. I zaczęła mi mówić, że mam nie mówić ani „amen”, ani „amen-sramen”, bo to głupie wszystko, te oba ameny, znaczy się. A tacie to w ogóle powiedziała, że jest głupi i żeby się zastanowił (nie pytajcie mnie, co to znaczy, dobra?).
Ale to nie koniec, wiecie? Bo babcia, pamiętacie, tyle mi wciąż przecież o tej bozi mówiła: że jest, że mnie kocha i inne takie, co już dobrze nie pamiętam. A z kolei mama i tata mi zaczęli mówić, że bozi nie ma. Mama tak jakby żartem czy – żeby skończyć te ciągłe rozmowy o bozi, moje z babcią, znaczy się. A tata to tak na serio.
No i jak tu się połapać w tym wszystkim? Naprawdę miałem duży kłopot, bo mi się w główce zaczęło już to wszystko mieszać: te ameny i te srameny, i te bozie, i te bez-bozie, i w ogóle. Bo to trudne jest, nie?
Aż wreszcie… znalazłem rozwiązanie. Jakie?
A bo ja mam taką książeczkę, wiecie? Od takiej jednej cioci z Warszawy, co do nas z mamą kiedyś często przyjeżdżała. No i w tej książeczce są różne zwierzątka, nie tylko kotki i pieski, ale też żyrafa, i miś polarny, i trąba, i… No, różne, nie? No i właśnie w tej książeczce jest też pan bóg. Wiem to na pewno, bo inne zwierzątka są tam pokazane tylko raz, a on, ten pan bóg, znaczy się, jest aż dwa razy, a jeden raz to na samym początku tej książeczki, to znaczy tam, gdzie ona jest, ta książeczka, znaczy się, zanim się ją otworzy. I to właśnie jest dowód na to, że to jest pan bóg. To nic, że mama z tatą i babcia z dziadzią mówią mi, że to jest motylek, ja im już i tak nie wierzę, bo oni sami nie wiedzą, co mówią. I zawsze, jak widzę tę książeczkę, mogę im wszystkim z radością oświadczyć: „To jest pan bóg”. Tam z przodu, i tam w środeczku, mogę im oświadczyć, znaczy się. Ufff!
PS. Postanowiłem, że już nie będę dłużej się zajmował słownikiem – znam już chyba wszystkie słowa, a na pewno te najważniejsze. Wprawdzie nie wszystkie potrafię wymawiać tak jak mama, tata czy inni, ale… to jest już ich problem, znaczy się: tych innych, nie? I tak mi idzie lepiej niż… no, wcześniej, wtedy kiedy mówiłem na przykład ziom (to wąż), bajonka (biedronka) czy – tabień (helikopter).