wtorek, 8 września 2009

Gdzie tupta się radio?

Podobno jestem już duży i mądry. Tak coraz częściej mówi mi mama i zaraz dodaje na przykład: „...więc przecież już wiesz/umiesz...” i tu wymienia coś, czego ja wcale (a przynajmniej: w tej chwili) nie chcę wiedzieć/umieć/rozumieć. Okropnie jest to denerwujące, tym bardziej że przecież często to ona sama, moja mama, znaczy się, mi powtarza, że muszę chociażby dużo jeść, żeby urosnąć, żeby nie być ciągle tak malutkim (!) jak teraz. Akurat przeciw rośnięciu nic nie mam, zwłaszcza że umówiłem się przecież z mamą już, że jak urosnę, to dosięgnę do tych dzwonów. No, wiecie, tych, cośmy je kiedyś razem z mamą i tatą razem widzieli i one nie dzwoniły, te dzwony, znaczy się, więc ja muszę do nich urosnąć, żeby ich dosięgnąć i żeby tam, wiecie, tym młotkiem, śrubokrętem, kluczem... No, żeby one dzwoniły w końcu! Poza tym chcę urosnąć, bo jak urosnę, to będę mieć taką fajną gulbotę, jak tata, w szyi, a w niej, jak tata, taki ziemniak, co się tak śmiesznie rusza, jak tata łyka ślinę, do tej gulboty, znaczy się, łyka.
No więc urosnąć chcę.
Ale niech mama mi nie mówi, że już jestem duży, bo przecież mam oczy i wiem, że wcale nie. Poza tym dobrze pamiętam, że mama też często mówi do mnie – przecież! – „słoniu, taki mały głupeczek jeszcze z ciebie”. No więc mały czy duży, rozumiecie coś z tego? Obawiam się, że mojej mamie też by się przydało jakimś tam młoteczkiem, śrubokrętem i tym, no, kluczem, żeby jej się tak wszystko nie mieszało ciągle...
Choć z drugiej strony, jakby tam tym młoteczkiem, śrubokrętem i tym, no, kluczem, mojej mamie, znaczy się, coś zrobić, to nie wiem, czy by się dalej tak śmiać, jak teraz nieraz ze mnie i ze mną, potrafiła.
A to jej śmianie strasznie fajne jest. Ostatnio na przykład, była bardzo zła i nie chciała mi pozwolić zostać już dłużej w piasku, i tak zaczęła, moja mama, znaczy się, krzyczeć do mnie, że „nie ma mowy, słoniu, nie ma mowy!”. To ja też się zezłościłem (nie to, żebym naprawdę się przejął, ale czasem muszę, złościć się, znaczy się, żeby mojej mamie pokazać, że ja też tak jak ona umiem, złościć się, znaczy się) i krzyknąłem do niej: „jest mamowa, jest mamowa!!!”, no i ona się tak roześmiała, aż jej oczy zmokły. No i było fajnie.
A dziś znowu przy kolacji wziąłem sobie jej telefonik i chciałem porozmawiać z Bobem, Budowniczym, znaczy się, jak to zwykle ja („no cześć, Bob, no cześć...” i takie tam, wiecie), a moja mama, zanim cokolwiek powiedziałem, do mnie tak dziwnie na to zaczęła zawodzić: „Halo, halo, tu ptasie radio”. Zdziwiłem się okropnie, więc ją pytam: „Mamo, a gdzie tupta się radio?” (tak mówila przecież, nie?) i ona znów dostała czkawki ze śmiechu. Więc ja też dostałem, co miałem robić? Bo to fajne jest, taka czkawa-huśtawa. No i potem ustaliliśmy, że radio się tupta na lodówce, przynajmniej w naszym domku. Ale było fajnie, mówię wam. No i teraz nie mogę się doczekać, kiedy sobie je, radio, znaczy się, potuptam, na tej lodówce, znaczy się. Tylko mam takie przeczucie, że nie mogę tego zrobić przy mamie, bo wtedy nie byłoby mamowy o czkawie-huśtawie i zmokłych oczach, tylko raczej o jakiejś karze, mamowa by była, znaczy się. A kar to ja już na pewno nie lubię.
Więc, wiecie, tak sobie czasem jednak myślę, że gdyby tak mojej mamie tym młoteczkiem, śrubokrętem i tym, no, kluczem, to chyba już nie byłoby tak fajnie z nią. Ech, ciężka sprawa: duży, malutki słonik ja...