sobota, 5 czerwca 2010

Miła odporność

Chyba mówiłem Wam już o tym, że zupełnie nie rozumiem dorosłych, na przykład mojej mamy, że nie rozumiem? No właśnie, i dziś znowu zdarzyło się to samo, to znaczy że mama zrobiła coś całkiem bez sensu, według mnie. A było tak:
Byliśmy w parku Jordana i robiliśmy dużo fajnych rzeczy - jeździłem na ciufci, jeździłem z tatą na takim specjalnym rowerze, pływałem z tatą i mamą na łódce (nie pozwolili mi wprawdzie jechać na motorówce, samemu, ale i tak było fajnie), kopałem koparą z mamą, jadłem lizaka...
W końcu mama powiedziała: "już jest późno, koniec, idziemy gdzieś odpocząć, poza tym muszę się wreszcie wysikać". I nie wiem dlaczego nie chciała mnie posłuchać - przecież powtarzałem jej, chyba ze trzy razy, że może się wysikać na trawce, jak ja, i wcale nie musimy nigdzie jeszcze iść, skoro jest fajnie. W końcu mama (jak zwykle!) postawiła na swoim i zaczęliśmy szukać miejsca do tego, żeby usiąść i odpocząć, a mama - żeby się wysikać.
Strasznie długo szliśmy (wybredna ta mama, nie ma co!), ale w końcu mama wybrała: bar mleczny z naleśnikami i pierogami. Fajny. Co prawda pani przy kasie, kiedy spytałem (grzecznie, nie myślcie sobie!) "A macie pierogi ze szczurami?", powiedziała "Nie" i dziwnie długo patrzyła na mamę, ale mama i tak kupiła te ze szczurami właśnie, bo bardzo mnie potem gryzły, jak jadłem, te szczurze pierogi, znaczy się, więc musiałem krzyczeć "oj, oj, ugryzł mnie, tato, mamo, widzieliście?". Na szczęście mama kupiła też kompot, więc mogłem popić te gryzące szczury, a na stoliku była sól, a sól przecież zabija szczury, te z pierogów w każdym razie, prawda?
No ale nie o to chodzi, to znaczy: nie o szczury. Raczej o to, że w tym barze mama wcale nie poszła sikać. Mówiła, że niby nie ma gdzie (??). Ja tam do tego baru nic nie mam, fajny był i pierogi mieli dobre, szczurze, i towarzystwo (o tym za chwilę), ale tego właśnie nie rozumiem, czemu mama taki akurat bar wybrała, skoro tak naprawdę szukała czegoś zupełnie innego? I czemu tak długo musieliśmy chodzić po to, żeby mama nie znalazła tego, czego (niby?) szukała? Bez sensu, nie?, to szukanie, znaczy się.
Ja w każdym razie i tak byłem zadowolony. Pierogi zjadłem. Kompot wypiłem. Pokrzyczałem. A w dodatku poznałem bardzo miłe towarzystwo. Obok nas siadła (do naleśników) rodzina z Zosią i Stasiem. Staś miał tyle lat, co ja, więc nic takiego, ale Zosia była malutka i bez butów, więc sami rozumiecie, że musiałem ich zaczepić, bo ciekaw byłem, czy taka Zosia bez butów to dobrze się miewa. Mama Zosi (i Stasia) wytłumaczyła mi jednak wszystko: że Zosia jeszcze mała jest i butów nie potrzebuje i że ja też kiedyś nie potrzebowałem, bo też mały byłem itp. Trochę nie mieściło mi się to w głowie (i dalej nie mieści), ale ta mama Zosi taka miła była, że nie pytałem dalej o siebie, a tylko o Zosię i inne rzeczy, na przykład o to, co Zosia je albo co chciałaby powiedzieć, gdyby mogła.
No i właśnie dlatego bardzo mi było smutno, kiedy moja mama powiedziała, że już musimy iść, bo jej jednak nie pierogów się chciało, ale "... no wiesz, kochanie". Że też zawsze musi psuć zabawę, moja mama, znaczy się. Z tego wszystkiego coś znowu pokręciłem i na pożegnanie mamie Zosi oraz samej Zosi powiedziałem: "Do widzenia. I dziękuję za miłą odporność". To chyba jakiś niemożliwy dowcip był, bo wszyscy okropnie się śmiali. Muszę go zapamiętać, ten dowcip, znaczy się. Wam też radzę, bo to chyba bardzo... yyy, szczurze...

piątek, 4 czerwca 2010

To nie-moż-li-we!

Dorośli są niemożliwi. A zwłaszcza moja mama, jest naprawdę niemożliwa! Bo jak inaczej rozumieć taką rozmowę, z dzisiaj rano?
Przychodzę do mamy i krzyczę:
- Mamo, mamo, wiesz mamo, wyspałem się!
Mama: - Yhyy, dbrze, dbrze...
Ja: - A ty, mamo, wyspałaś się?
Mama: - Yyyy... Nie wiem.
Ja: - Jak to, nie wiesz? Musisz wiedzieć! Przecież, przecież to my jesteśmy, to wiemy. To co, wyspałaś się, wyspałaś się mamo?
Mama: - Yyyy... No, tak, trudno.
I wstała.
No i jak można tak udawać, co?? I to tak głupio, że się niby nie wie? Ja naprawdę tego nie rozumiem, ech.