niedziela, 28 października 2007

Śliczniutkianiołektak?

Dziś wieczorem znów przyszła do mnie babcia.
Długo jej nie widziałem (mama mówiła, że babcia jest w jakimś Zapokanym czy jakoś tak – nie wiem, o co dokładnie chodziło mamie, to i nie zapamiętałem dobrze), więc na początku nie poznałem, że to jest babcia. Ale jak zaczęła do mnie mówić („DzieńdobrykuKUśku! PowiedzBABAmaLUŚku! Aząbkimasz-TĘSkniłam! Coteoczkaśliczniutkiewidziałypowiedzopowiedzbabci. BABA?”), to już wiedziałem, że to ona. Bo babcię najłatwiej rozpoznać jest po tym, że zwykle strasznie dużo i tak wysoko mówi. To jej mówienie to w sumie jest fajne, a przede wszystkim – śmieszne, choć czasem chciałbym, żeby na chwilę przestała otwierać usta i posłuchała trochę dłużej, jak ja mówię do niej (no bo kto ładniej ode mnie mówi „et’ć-dadaaDA-a-gieGIEgi-ydzieDZIE”?).
Babcia tym razem nie tylko dużo mówiła, ale też, mówiąc, cały czas, rozpakowywała jakieś reklamówki (ależ one cudnie szeleściły, jacie!) i wyjmowała z nich różne rzeczy. Najpierw wyjęła takie białe, milusie dwie (wiem, bo sobie zdążyłem dotknąć), powiedziała: „BUT-ki, dziadziamówił, żezamałe, zobaczmytak?” i zaczęła mi to zakładać na nóżki. Strasznie się zdziwiłem, bo te rzeczy trochę mnie ściskały w nóżki, a poza tym od razu zrobiło mi się od nich okropnie gorąco. Ale babcia nie pozwoliła mi się długo nad tym zastanawiać, bo zaczęła szeleścić znów nowymi reklamówkami (jaCIE, JACIEEE!) i wyjęła z nich kilka takich niebieskich rzeczy. Jedną z tych rzeczy założyła mi na głowę i zaczęła klaskać rękami (nie pytajcie mnie, o co jej chodziło, bo naprawdę nie wiem; wiem tylko, że wyglądała strrrasznie zabawnie, tak, że aż chyba zapomniałem zamknąć buzię po moim ostatnim „Aaa”). To pewnie była czapeczka, bo to, co dorośli zwykle zakładają mi na głowę (zwłaszcza wtedy, jak wychodzimy sobie razem na spacerek), tak właśnie się nazywa. A ja tego okropnie nie lubię, to znaczy tych czapeczek, i zawsze wtedy płaczę, przed spacerkiem to znaczy się. Ale teraz nie mogłem płakać, bo babcia naprawdę bardzo fajnie szeleściła (JACIEEE, JA-CIEEE!) i w dodatku tak klaskała, że to „Aaa” już całkiem mi zostało w gardle i nie chciało stamtąd w ogóle wyjść.
Potem babcia wzięła drugą z tych niebieskich rzeczy i zawiązała mi na szyi. I ta rzecz mnie trochę łaskotała, w szyję, więc się zacząłem śmiać. I wtedy babcia jeszcze bardziej się ucieszyła, że „takpiENknieaniołku, tak?” i (ale chyba nie w nagrodę?) zaczęła mi wkładać jeszcze jedną taką niebieską rzecz na rączkę, co już było NAPRAWDĘ STRASZNIE DZIWNE. A na końcu, kiedy włożyła mi taką samą drugą niebieską rzecz na drugą rączkę (tak, tak), to już się tak bardzo ucieszyła, że chyba jeszcze jej tak zadowolonej nie widziałem i aż myślałem, czy aby na pewno nic jej się nie stało.
Ja natomiast byłem ucieszony jakby mniej. Ale gdy tak ciągle nie mogłem zdecydować, co mam zrobić (to znaczy: kiedy zacząć płakać ze złości), to właśnie wtedy w rączki wpadła mi jedna reklamówka i teraz – JACIEEEEEEE! – to ja mogłem sobie poszeleścić!!!
I tak babcia się cieszyła, ja sobie szeleściłem i wszystko byłoby naprawdę fajnie, gdyby nie to, że mama się na nas z babcią zaraz strasznie zdenerwowała (pisała akurat na tym swoim komputerze i powiedziała, że się kupić przez nas nie może – o co jej chodziło? nie wiem, naprawdę) i nie wzięła mnie do kąpieli.
A tam już nie było tych fajnych reklamówek, ale tych białych na nogach i tych niebieskich na głowie-szyi-rękach też nie było, więc w sumie może i dobrze się stało? Sam nie wiem…

Brak komentarzy: