piątek, 19 października 2007

Pyszniutko

Dziś mama pokazała mi, jak wygląda jajko.
To było chyba ważne wydarzenie dla mamy, bo wszystko odbyło się bardzo uroczyście i ze śpiewem. Tak, tak, nie żartuję. Ale po kolei.
Najpierw, jak już moja niania sobie poszła, mama zaniosła mnie do kuchni i wesoło powiedziała: „A teraz, łobuzie, przedstawię ci jajko”. Zdziwiłem się, bo zwykle jak mama mówi „Przedstawię ci…”, chodzi jej o jakiegoś człowieka albo przynajmniej o coś, co się rusza. A jajko, jak się okazało, to jest coś białego, o takim dziwnym kształcie, co jest nieruchome mniej więcej tak samo chrupka albo kawa mamy (to znaczy, że jest nieruchome do czasu; jeśli się chce i może, można je z powodzeniem uruchomić, niestety, mnie zwykle dorośli nie pozwalają na uruchamianie, więc, choć chcę i mogę, rzeczy te nadal zostają nieruchome).
Jajko leżało sobie na deseczce na stole. Mama posadziła mnie w moim krzesełku i powiedziała: „Ale to jeszcze nic, Pimonku, takie jajko, NAJfajniejsze zobaczysz teraz” i przyłożyła do jajka takie coś srebrno-czarne, przycisnęła i wtedy z jajka zrobiły się dwa kawałki. A najciekawsze jest to, że te kawałki jajka w środku nie były już białe, ale miały takie żółte kółeczka. I takie jedno kółeczko mama zabrała jajku, włożyła je do mojej miseczki i powiedziała: „To właśnie jest pyszniutkie żółtko, które sobie teraz zjesz”.
Nie powiem, bardzo mnie to wszystko zaciekawiło: ta uroczysta mina mamy, to przedstawianie i to fajne kółeczko w kolorze chrupki, choć może trochę bardziej chrupkowym, jeśli wiecie, co chcę powiedzieć. Niestety, mama zaczęła naciskać na to kółeczko moją łyżeczką i wtedy z fajnego kółeczka zrobiły się takie malutkie, mniej fajne, kawałeczki i to je dopiero miałem zjeść.
Te żółtkowe kawałeczki były… strasznie suche i wcale nie pyszniutkie, dlatego zamiast jeść zacząłem je po trochu wypluwać. Mama bardzo się zdziwiła i chyba trochę posmutniała (może dlatego, że te kawałeczki spadały mi wszędzie – na ubranko, krzesełko, podłogę, spodnie mamy…?). Ale zaraz wpadła na pomysł, że może jak zacznie śpiewać, wtedy ja zacznę się pyszniutko bawić i wszystko inne też będzie dla mnie pyszniutkie. I wiecie co? Niewiele się pomyliła, bo jak zaczęła śpiewać, a ja zacząłem coraz bardziej myśleć, o co w tym wszystkim chodzi, to całkiem zapomniałem o tym wcale-nie-pyszniutkim żółtku.
Mama najpierw śpiewała: „Żółtko-żółtko, żółtko-żółtko, żółtko-żółtko-żółtko”, ale potem jakoś tak dziwnie się stało, że z tej żółtkowej piosenki zrobiła się już całkiem inna, mniej więcej taka: „Pije-Kuba do-Jakuba, Jakub-do-Michała…”. Strasznie to było wszystko dziwne! I z tej dziwności zjadłem naprawdę dużo żółtka, bo jakoś zapomniałem o tym, jak bardzo jest nie-pyszniutkie.
Ale następnym razem nie zapomnę. Bo żółtko naprawdę nie jest dobre. Pyszniutkie są tylko zabawy z moją mamą.

Brak komentarzy: