wtorek, 9 października 2007

Chrrrupanie

Zauważyłem, że na świecie istnieje kilka rodzajów zabawek.
Są zabawki, które same nie hałasują, trzeba nimi dopiero o coś uderzyć (np. o moje krzesełko do karmienia), żeby wyszedł z nich jakiś dźwięk, przy czym przy uderzaniu jednymi dźwięk jest bardzo piękny i głośny (po prostu DŹWIĘCZY, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi), inne dźwięczą jakby od niechcenia, a jeszcze inne wydają dźwięk z gatunku „lepiej jest milczeć, ale skoro już muszę…”.
Są zabawki, które szeleszczą, z tym że nie robią tego całymi sobą (chyba że są to reklamówki – uwielbiam je!), a zwykle tylko niektórymi swoimi częściami (jak np. fioletowy osiołek, któremu tak fajnie szeleszczą uszki, że nie mogę się oprzeć, by nie spróbować, czy aby na pewno od ostatniego razu nie przemieniły się w coś pysznego do zjedzenia, niestety, jak dotąd jeszcze im się nie udało).
Są zabawki, które są milczące, ale za to bardzo miłe w dotyku i mięciutkie. Jednak dorośli w kontakcie z takimi zabawkami zachowują się tak dziwnie, że zwykle potrzebuję trochę czasu, by się z nimi oswoić (tzn. i z dorosłymi, i z trzymanymi przez nich w ręku zabawkami razem). Otóż o ile te zabawki nie dźwięczą w ogóle, o tyle dorośli umówili się chyba, że ja nie mogę się o tym fakcie dowiedzieć (może myślą, że będę wtedy płakał albo chorował? – dorośli najczęściej boją się właśnie tych dwóch rzeczy). Zatem każdy, kto bierze TE WŁAŚNIE zabawki do rąk, najpierw zaczyna mi nimi wymachiwać przed noskiem albo poruszać nimi po stole/ łóżeczku/ krzesełku, a potem (to właśnie jest już bardzo najdziwniejsze!) wydawać różne odgłosy. Na przykład mój kochany czerwony piesek – każdy dorosły, który go weźmie do ręki, musi wykrzykiwać „Hau! Hau! Hauuu!”, mniej lub bardziej udanie. Z kolei biorąc taką zabawkę z pomarańczowym dziobem (nie pytajcie mnie, jak się dokładnie nazywa, bo jedni mówią na nią kaczka, a inni – warzęcha), najczęściej muszą mówić „Kwa-kwa! Kwaaa!”, zwykle trochę przez nos (w sumie to nawet fajnie brzmi, ciekawe, jak się to robi?). Ale już zupełnie nie mogę się nadziwić mojej mamie (przecież ona chyba wie, że nie musi niczego przede mną udawać czy zatajać), która czasem odbiera mi mojego fioletowego osiołka, mówiąc: „Czekaj, zaraz coś ci pokażę” i zaczyna tak dziwnie zawodzić: „Iiii-chaa! Y-chaa! Iiii-chaaa!”. Nie rozumiem, przecież jeśli chce się pobawić moim osiołkiem sama, nie musi mi niczego pokazywać w zamian, ja się nie obrażam i chętnie się z nią dzielę moimi zabawkami (nie to co ona, ale to już zupełnie inna opowieść), bo rozumiem, że każdy ma swoje potrzeby.
No więc gdy dorośli zaczynają się tak dziwnie zachowywać, biorąc do rąk te mięciutkie, ale milczące zabawki, zwykle przez chwilę patrzę na to w ciszy i skupieniu, bo bardzo chciałbym się dowiedzieć, po co oni to tak naprawdę robią i czy bardzo ich to bawi. Potem uśmiecham się leciutko (bo ileż można tak się zastanawiać, gdy na świecie jest tyle ciekawych rzeczy do zbadania) i znajduję sobie jakieś inne zajęcie. Tylko… i to też jest niepojęte – dorośli wtedy w jednej chwili kończą haukać, kwaczeć, iiichać, jakby nie umieli nawet przez moment zająć się sobą sami, i próbują znów zwrócić na siebie moją uwagę. Rany, czasem… to bardzo męczące jest!
Są jeszcze zabawki grzechoczące (mają takie kuleczki w środku i te kuleczki tak grzechoczą, kiedy się nimi rusza) oraz śpiewające, np. mój ulubiony domek ze zwierzątkami, które kręcą się w rytm muzyki, ale tylko wtedy, gdy nie trzymam tego domku w rękach. Bo gdy go trzymam, to te zwierzątka się zatrzymują, jakby się bały, że od ich poruszania się i śpiewania… rozchoruję się albo rozpłaczę? Sam nie wiem.
Jest jeszcze chrupka.
Chrupkę przyniosła mi dziś moja mama i to, jak mi się wydaje, było dla niej bardzo ważne wydarzenie. Wręczyła mi ją, mówiąc bardzo poważnie, wyraźnie i w ogóle tak -żnie: „Patrz, łobuzie, to jest CHRUPPP-KA. Spróbuj”.
Chrupka jest zabawką dziwną, nie taką jak wszystkie. Chrupkę można złamać, chrupka przykleja się do rączek i wtedy naprawdę trudno się od niej odkleić, chrupkę wreszcie, gdy wsadzić ją sobie do buzi, można… zniknąć prawie w całości! Tak jak zabawki mamy z tej białej szafy! W dodatku – chrupka ma smak, nie taki mokry czy obcy i twardy, jak inne zabawki, ale taki… jedzonkowy? Chrupka zostawia coś takiego małego na języczku (bo więcej jest tego zwykle na paluszkach i na buzi, przynajmniej u mnie tak się dzieje, co mnie wcale nie martwi, o nie!) i trochę nawet z tego czegoś małego i smakowitego przechodzi czasem do brzuszka.
Lubię chrupkę! A już w ogóle najlepsze w chrupce jest to, że jak się ją zniknie, połamie czy poprzykleja, zaraz pojawia się druga chrupka i można zacząć zabawę od początku.
Rany, nie wiem, czy dzisiaj usnę! A jeśli nawet – i tak cały czas będę myślał o tych chrupkach. Bo przecież nie o kwaczących, iiichających czy haukających dorosłych, co to to nie!

Brak komentarzy: