czwartek, 16 czerwca 2011

Zamaskowany


Wziąłem wczoraj od dziadzi maskę. (Dziadzia mówi na mnie śmieciarz, bo co chwilę coś u niego znajduję i mu zabieram, że mi się przyda, no i mam już: trzy piloty do telewizora, dwa stare telefony, jedną komórkę, lornetkę... No, dużo tego jest). No więc tę maskę wziąłem najpierw żeby oddychać, jak panowie u dziadzi robili okna, te, które dziadzia kupił w tym sklepie koło mojego przedszkola, a potem - po prostu żeby mieć. Tę maskę, znaczy się. No i jak pojechaliśmy do Tesca, to ja w tej masce cały czas, tylko na głowie, żeby się ludzie śmiali. Ale się nie śmiali. Zacząłem więc ich zaczepiać, tych ludzi, znaczy się, krzycząc do nich: "Halo, mam maskę, halo!" (a w domyśle: uśmiechnij się, na co czekasz?!). A oni dalej nic. Strasznie to było smutne. Prawie tak smutne, jak wtedy, kiedy skakałem, żeby pokazać jednej pani, jak umiem, a ona do mnie powiedziała: "Nie wolno skakać, to jest niegrzeczne, chłopczyku, trzeba być cicho" i wtedy moja mama tak na nią spojrzała...
A dziś się już śmiałem i nie byłem smutny. Bo na śniadanie miałem jaśki, te co wczoraj kupiliśmy w Tescu. Jadłem jaśki, rozumiecie?!

Brak komentarzy: