poniedziałek, 26 listopada 2007

Rączki, rączki

Lubię poranki z moją mamą. Mama wtedy zwykle jest taka jakaś mało przytomna i na wiele rzeczy nie zwraca uwagi albo – zwraca ją za późno, czyli wtedy, gdy ja już zdążę coś chwycić, sprawdzić, polizać, zjeść, zrzucić, wylać, rozmazać, rozsypać… no, sami chyba zresztą wiecie, o co mi chodzi. W każdym razie: rano mam zwykle rączki pełne roboty. Póki moja mama nie zorientuje się, że coś jest nie tak. Ale, na szczęście, zwykle jej to chwilę zajmuje, więc moje rączki mają czas.
Na przykład dzisiaj. Mama posadziła mnie w moim krzesełku i poszła („szybciutko, maluszku, nie złość się”) coś jeszcze sprzątnąć w pokoju, żeby tego nie zobaczyła niania, jak do mnie przyjdzie. Chwilę i tak się złościłem, to jasne, ale zaraz zauważyłem, że na stole leżą gazety mamy i to akurat w takim miejscu, do którego łatwo mi było sięgnąć. Więc sięgnąłem, co było robić.
Gazety są super. Zupełnie inne w dotyku niż zabawki. Ale przede wszystkim gazety są płaskie. I mają kilka takich jakby warstw, które też, oczywiście, są płaskie i bez trudu się od siebie oddzielają. I jak się przewraca, te warstwy, znaczy się, to one tak jakby fajnie szeleszczą. Można te warstwy też zmiąć i wtedy one jeszcze bardziej szeleszczą, co jest jeszcze bardziej fajniejsze. A jeśli gazetę wziąć do buzi, to ona tak dziwnie smakuje, tak lekko mdło, ale nie jest to nieprzyjemny smak, tylko taki jakiś inny niż wszystkie te rzeczy, które chowają się w słoiczkach, zanim ich nie zjem, na obiadek na przykład. Ale przede wszystkim ta gazeta to tak dziwnie pachnie, takim czymś, czym nie pachnie nic innego, przynajmniej: nic z tych rzeczy, które dotąd poznałem. A kiedy spróbować gazetę ugryźć, to łatwo jest wyszarpać z niej małe kawałeczki, bo gazeta nie jest tak twarda jak na przykład stolik ani tak elastyczna jak chociażby ręka mamy. I te małe kawałeczki…
„Jo-A-chimmm!!!” – do kuchni wróciła, niestety, moja mama i od razu: zrobiła straszną minę, wyszarpała mi gazetę z rączki, wyszarpała mi małe kawałeczki gazety z drugiej rączki, chwyciła mnie za buzię i próbowała mnie zmusić do otwarcia jej, by zobaczyć, co mam tam w środku. Na szczęście byłem na tyle przytomny, że już przy strasznej minie mamy zdążyłem wszystko połknąć (nie było tego dużo, fakt, ale zawsze coś mi się udało przesunąć z buzi w głąb siebie i do środka brzuszka), więc mama niczego mi nie zabrała.
To dobrze, że moja mama nie jest tak bardzo szybka, wiecie? Dzięki temu mam szansę posmakować trochę różnych rzeczy i poznać więcej, niż chce mi na to pozwolić ona, moja mama znaczy się. I to dlatego mam czasem rączki pełne roboty. Dosłownie.

Brak komentarzy: