sobota, 10 listopada 2007

Dzień dobry, podłogo

Strasznie dawno wam niczego nie opowiadałem! A to dlatego, że byłem baaardzo zmęczony. Bo tak naprawdę wyrósł mi nie jeden ząb, ale od razu kilka (chyba ze cztery, choć tych u góry jeszcze dobrze nie widać, więc nie mogę wam powiedzieć dokładnie). Dziąsełka czasami swędziały i bolały mnie tak, że myślałem, że… nie wiem co! Na szczęście zwykle wtedy była ze mną mama, która pozwalała mi się wgryzać w swój podbródek albo w rękę, albo dawała mi mleczka (choć ostatnio coraz częściej z butelki, nie wiem, czy jej też coś się nie stało? Ciekawe, może jej też coś rośnie? Ale gdzie? Na cycusiach? To by było straszne!). I to wgryzanie się i mleczko pomagało na te moje dziąsełka, ale nie na długo. Więc ciągle było mi źle i nawet spać nie mogłem i stąd to moje zmęczenie i nieopowiadanie moje.
Ale dziś trochę mi lepiej, tym bardziej że mama zrobiła rano coś takiego, że jakoś nawet nie zauważyłem, jak znów zasnąłem. I kiedy się obudziłem, było już bardzo jasno. Mama, która obudziła się razem ze mną, też była strasznie zdziwiona i kilka razy powtórzyła: „Łobuzie, to niesamowite, jak długo spaliśmy, hurra, hurra, hurra!” i bardzo się przy tym śmiała. Chyba jej się spodobało to długie spanie, choć tak naprawdę nie wiem, co w tym jest takiego fajnego? Dla mnie w każdym razie nic (no może tylko to, że dzięki temu spaniu całkiem zapomniałem o tych moich dziąsełkach). Tyle czasu zmarnowałem niepotrzebnie! Bo przecież w każdej chwili można nauczyć się czegoś nowego, prawda? Ja przynajmniej tak właśnie robię.
Dziś na przykład. Mama bawiła się ze mną zupełnie inaczej niż zwykle, choć w sumie… wcale niefajnie. A było to tak.
Najpierw mama posadziła mnie na podłodze, tak jak zwykle i poukładała obok mnie różne zabawki. „Nuda” – pomyślałem, ale wziąłem najpierw jedną zabawkę do ręki, potem drugą i następną, żeby mamie nie było przykro. Te zabawki wypadały mi jak zwykle z rączek – no i właśnie wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa. Bo mama zamiast poukładać je, te zabawki, blisko mnie, żebym znów mógł sobie po nie sięgnąć, zaczęła je kłaść dalej i dalej ode mnie. I zabawa polegała na tym, że ja wyciągałem rączki do tych zabawek, a wtedy one, te zabawki, zaczęły robić takie bardzo dziwne rzeczy: gdy sięgałem po nie rączką i ich dotykałem i już, już prawie je miałem, to one jakoś tak podskakiwały i się ode mnie odsuwały. Na początku mi się to nawet podobało, ale potem zaczęło to być naprawdę denerwujące! No bo w końcu od tego sięgania kilka razy stało się coś takiego dziwnego, że nagle podłoga przybliżyła się do mojego noska i mnie w niego uderzyła. Wprawdzie wtedy za każdym razem mama brała mnie na ręce, tuliła, a potem sadzała z powrotem, ale i tak w końcu ta zabawa przestała mi się podobać. Podłoga zresztą też mi się już nie podobała – wstręciula, tak mnie bić po nosku! I to za co? Za te podskakujące zabawki?
Kiedy mama zobaczyła, że jestem coraz bardziej zły na tę jej zabawę, wymyśliła coś nowego. Przyniosła dwie takie płaskie rzeczy i powiedziała: „Zobacz, chłopie, książeczki. Pooglądamy sobie, dobrze?”. Nie miałem nic przeciwko temu oglądaniu, tym bardziej że te rzeczy, książeczki znaczy się, widziałem pierwszy raz w życiu.
Mama położyła mnie na kocyku i zaczęła pokazywać mi te książeczki. Na jednej z nich były warzywa (wiem, bo mama najpierw bardzo wyraźnie i powoli to powiedziała: „wa-rzY-wa”, pokazując na książeczkę i na takie rysunki na niej). Zabawa polegała na tym, że mama pokazywała mi kolejne obrazki i mówiła (wciąż bardzo wyraźnie i powoli) na przykład: „mAr-chew”, „bu-rA-ki”, „sE-ler”... Było to bardzo śmieszne, bo obrazki były bardzo kolorowe i każdy z nich był inny. Zdziwiłem się dopiero wtedy, kiedy mama pokazała mi jeden obrazek i powiedziała „bro-kU-ły”. Jak to? – zdziwiłem się, co jak co, ale brokuły to ja dobrze znam! Bo przecież jem je sobie od czasu do czasu i bardzo je lubię! Otóż brokuły to jest (jeśli nie wiecie) taki słoiczek z zieloną papką w środku, którą mama daje mi na przykład z żółtkiem i zawsze wtedy mówi, że będę strasznie zdrowy. A na tym obrazku wcale nie było słoiczka! Mama mnie oszukiwała i to strasznie! Upewniłem się o tym, kiedy udało mi się w końcu wyrwać mamie tę książeczkę. No bo chciałem spróbować tych jej „brokułów”. Oczywiście przekonałem się, że one, te niby „brokUły”, mamowe znaczy się, wcale nie smakowały jak brokuły. One były zupełnie bez smaku, takie zimne i plastikowe!
Wtedy obraziłem się na mamę już całkiem. Na całe pięć minut. No bo kto to widział tak oszukiwać własne dziecko, no kto?
Nie wiem, ale jeśli jutro mama znów wymyśli jakąś głupią zabawę, będę chyba musiał poskarżyć się dziadkowi. Ot co! I dam mu tą książeczkę, żeby jej sobie spróbował, jak mi nie będzie chciał uwierzyć. Prawda, że jestem sprytny?

Brak komentarzy: