wtorek, 13 listopada 2007

Przyszło nowe

Nie wiedziałem, że wraz z pojawieniem się moich zębów tyle się zmieni. Tymczasem w każdej prawie chwili odkrywam coś nowego, czego dotąd w moim życiu nie było.
No chociażby takie jedzonko. Zauważyłem, że od kilku dni moja mama w ogóle mnie już nie karmi swoim mlekiem. Jeśli już bardzo płaczę, dostaję mleczko z butelki albo soczek, albo wodę (nawet ją czasem lubię, to inna sprawa). Co gorsza: coraz bardziej mi się wydaje, że mama nie zmieni już zdania i nigdy już nie będzie mnie karmić tak jak dawniej. Bo przecież próbowałem już różnych rzeczy: płakać wniebogłosy, gryźć mamę po brodzie, szyi i rękach, ciągnąć ją za włosy i mocno ściskać dwoma palcami jej skórę, pluć soczkiem i wodą, obrażać się… A mama ciągle nic! Czasem tylko się bardziej denerwowała i wtedy nawet trochę na mnie krzyczała: „Łobuzie, to boli, NIE wolno tak!”. Oczywiście, próbowałem też udawać, że nie rozumiem, o co jej chodzi z tym boleniem, bo miałem nadzieję, że może to poskutkuje w końcu nakarmieniem mnie maminym mleczkiem. Ale to także nic nie dało.
Trochę mi przez to smutno, przez to niekarmienie normalne, znaczy się. Zwłaszcza smutno mi w nocy, kiedy mama próbuje udawać, że nie słyszy, jak się skarżę, albo kiedy muszę zbyt długo czekać na butelkę. Mama też chyba jest wtedy trochę smutna, a na pewno – zdenerwowana (nie rozumiem, z drugiej strony, bo przecież sama zaczęła się w to ze mną bawić, w to niekarmienie), bo – jak już w końcu wstanie i przyjdzie do mojego łóżeczka, bardzo się stara mówić do mnie łagodnym i miłym głosem. Tyle tylko, że tak bardzo się stara, że więcej w jej głosie jest tego starania się w końcu niż łagodności i sympatii. Nie chcę nic mówić, ale moja mama wcale nie potrafi dobrze udawać, oj nie!
Z tego niekarmienia normalnego (i swędzenia dziąsełek też, bo wciąż mnie swędzą) to czasem już sam nie wiem, co mam gryźć. Dziś na przykład starałem się ugryźć stolik, ten przy moim krzesełku. Na początku niezbyt mi to wychodziło, bo szelki, te krzesełkowe, trzymały mnie mocno i nie chciały do tego stolika puścić, ale w końcu tak się jakoś przekręciłem, że mi się udało i mogłem sobie w końcu tego stolika spróbować. Muszę przyznać, że szczególnie smaczny to on nie był. Stolik smakuje jak większość zabawek, tak raczej nijako. Ale spróbować było warto, tym bardziej że jak to zobaczyła moja mama, to najpierw głośno się śmiała, a potem w końcu odpięła mnie od krzesełka i zabrała mnie do pokoju, żeby się ze mną pobawić.
Wraz z zębami odkryłem też kilka fajnych rzeczy. Na przykład cmokanie. Wcześniej tego nie umiałem. A teraz, jak już czasem zacznę, to nie umiem przerwać tej zabawy, taka jest fajna. Przy cmokaniu takie fajne coś się robi przy podniebieniu i tak powietrze jakoś odrywa, i to czuć zupełnie inaczej niż wszystko, co dotąd odkryłem. Czasem sobie tak cmokamy na zmianę, na przykład z mamą: ja cmoknę, mama mi odpowie, to ja cmoknę dwa razy, to moja mama też dwa, bo nie chce być gorsza i tak nam wesoło mija ten cmokaniowy czas.
Odkąd mam zęby, no może od troszkę później, mama próbuje też ze mną takiej innej dziwnej zabawy. Otóż przynosi, zwykle do łazienki, kiedy sobie leżę na przewijaku, takie różowe płaskie i długie coś z kubeczkiem. I to różowe coś stara mi się wepchnąć do buzi, żeby móc tym pocierać o moje zęby. Ja wtedy staram się oczywiście wypchnąć to różowe (najlepiej wychodzi mi to wypychanie językiem, w sumie to żadna sztuka), żeby zobaczyć dokładnie, co to jest. Zwykle ta zabawa trwa kilka chwil i zwykle (no cóż…) ja ją wygrywam, to znaczy moja mama w końcu przestaje próbować pocierać mi zęby i mówi: „No trudno, małi, na dzisiaj może wystarczy”. Nie chcę nic mówić, ale moja mama nie jest chyba zbyt sprytna.
W sumie, jak sobie tak dłużej pomyślę, to cieszę się, że mam te zęby. A jeszcze bardziej się cieszę, kiedy pomyślę, że to dopiero początek mojego odkrywania różnych nowości. Wraz z zębami, oczywiście.

Brak komentarzy: