niedziela, 8 czerwca 2008

Tatamem do brumbrumka

Jestem już coraz większy, wiecie? A mama w dodatku mówi, że jestem też „zasiubiony z morzem”. I chyba chodzi jej wtedy o to, że jak byliśmy na wakacjach (niedawno – ale się wtedy działo, mówię wam!), to mnie tata zamoczył raz w takiej strasznie zimnej i strasznie wielkiej wodzie, która się pieniła co jakiś czas, ta woda znaczy się. A drugi raz – też mnie tata zamoczył, tylko w wodzie takiej wielkiej, ale zdecydowanie cieplejszej i bez pienienia się. No i wtedy, jak mnie tata pierwszy raz zamaczał, na tych wakacjach znaczy się, to mama właśnie pierwszy raz powiedziała coś takiego: „o, zasiubiny z morzem” i potem już cały czas powtarzała z dumą, że jestem taki już duży i taki już zasiubiony, z morzem znaczy się.
No a dziś z mamą, dziadziem i babą pojechaliśmy sobie tatamem (taki długi, co stuka i nie jeździe po ulicy, jak brumbrumki, tylko obok). W tatamie było fajnie, baba dawała mi jabłuszko, a taka jedna pani pozwoliła mi szarpać za swoje krzesło i cały czas mówiła do mamy „Nie szkodzi, niech sobie poszarpie” (bo mama ją przepraszała cały czas, naprawdę nie wiem, za co?). Poza tym jakoś tak się porobiło, że co chwilę się przesiadaliśmy, na różne miejsca, w tym tatamie, znaczy się. W końcu, jak już siedliśmy sobie wszyscy razem i jak już mama nakrzyczała o coś na babę, to akurat wszyscy musieliśmy wstać, bo już wychodziliśmy.
No ale to był dopiero początek atrakcji. Bo potem znaleźliśmy się na takim wielkim placu, gdzie strasznie głośno grała muzyka, było dużo ludzi, ale w tym też – dużo dzieci (czyli tak jak w parku albo na huśtawkach). I – rany! – był tam taki superkolorowy brumbrumek, do którego wsiadały tylko dzieci! Moja mama strasznie się bała i nie chciała mi pozwolić wsiąść do tego brumbrumka (mówiła cicho do dziadzia, że jestem… za mały? – też mi coś! Wszystko słyszałem i, naprawdę, ta moja mama ma dużo szczęścia, że ją lubię, bo by widziała, jakbym się okropnie obraził!). Ale w końcu się zgodziła, moja mama, znaczy się, i mogłem usiąść w tym brumbrumku. Koło mnie siedział inny chłopczyk, którego zna moja mama i ponoć ja też go znam, tego chłopczyka, znaczy się (nie przypominam sobie, moja mama chyba żartowała, wiecie?). Ale to było zupełnie nieważne, z tym chłopczykiem, znaczy się, bo zaraz brumbrumek ruszył i – rany!!! – ja, ja, JA kręciłem tym kółkiem do kierowania (no dobra, ten chłopczyk obok mnie też miał takie kółko, ale jego się mniej kręciło, bo… on za często patrzył na mnie)!!! I jak ja kierowałem tym brumbrumkiem, to mama najpierw chodziła cały czas za mną, to znaczy za tym brumbrumkiem, ale przy mnie, ale potem chyba jej się zakręciło w głowie, od tego chodzenia w kółko, znaczy się, bo przestała i zaczęła sobie rozmawiać na boku z jakimś panem, co ja go podobno też znam (strasznie dziwna ta mama! Wmawia mi jakieś takie rzeczy…).
Potem mama wzięła mnie do takiego innego brumbrumka i kucnęła obok mnie. Ten drugi mój brumbrumek stał na takim kole, na którym były różne rzeczy i zwierzątka, w których siedziały dzieci, a obok nich często kucał ich tata lub mama. I to koło w pewnym momencie zaczęło się obracać, a my – rzeczy, zwierzątka, dzieci, tatusiowie i mamusie – razem z nim. Ten brumbrumek, w którym ja siedziałem, był jednak niezbyt fajny, bo to kółko do kierowania wcale się w nim nie kręciło, tylko udawało. Szybko więc znudziła mi się ta zabawka i chciałem wysiadać z tego brumbrumka, żeby sobie gdzieś iść, ale mama z jakimś takim strachem zaczęła mnie do niego, tego brumbrumka, znaczy się, z powrotem wpychać i mówiła coś jakby takiego: „to niezbieczne, skarbie, usiądź spokojnie, zobacz, ile dzieci jest tu grzecznych”. Nie wiem naprawdę, mama była dziś jakaś strasznie dziwna! W końcu udało mi się ją przechytrzyć i sobie usiadłem na jej kolanach i tak sobie razem jeździliśmy w kółko jeszcze przez chwilę.
A ponieważ potem strasznie krzyczałem, to dziadzio jeszcze raz mnie posadził w tym pierwszym brumbrumku. Tym razem koło mnie siedziała jakaś dziewczynka, o której mama ani nikt już mi nie mówił, że ją znamy. I znów sobie kierowałem tym brumbrumkiem i znów było najfajniej na świecie. Ale po chwili trochę mnie zaczęła denerwować ta dziewczynka (strasznie niemrawo kręciła tym swoim kółeczkiem), więc chciałem jej pomóc i zacząć kręcić razem z nią. Ale ona, ta dziewczynka, znaczy się, zaczęła mnie odpychać. No to, sami rozumiecie, nie mogłem już dłużej zajmować się kierowaniem brumbrumkiem, bo musiałem ustalić coś z tą dziewczynką. Zacząłem ją lekko odpychać i szczypać, ale zobaczyła to moja mama i bardzo jej się to nie podobało. Coś tam do mnie krzyczała, na szczęście jednak ten brumbrumek jeździł bardzo szybko, więc mogłem udawać, że nie widzę, że coś się mojej mamie nie podoba. Niestety, zanim zdążyłem coś ustalić z tą dziewczynką, brumbrumek przestał jeździć i mama zabrała mnie, dziadzia i babę z tego placu.
Cóż, mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy, do tych wszystkich dzieci i kolorowych brumbrumków, znaczy się. Może do tego czasu zdążą też naprawić wszystkie kółeczka w tych brumbrumkach, żeby się wszystkie dobrze kręciły i żeby naprawdę można było kierować, a nie tylko – udawać. W razie czego, dam wam znać!

Brak komentarzy: