sobota, 28 czerwca 2008

Chlebek – a czym to się je?

Dorośli wszystko zawsze robią tak samo albo – prawie tak samo. Na przykład jak jedzą, to zwykle siedzą, przy stole i biorą sobie jedzenie do takich talerzyków czy miseczek trochę podobnych do moich, ale zupełnie dziwnych, bo jak nimi rzucić na ziemię, to się rozsypują. O tym, że się rozsypują, te talerzyki dorosłych, znaczy się, wiem, bo kiedyś udało mi się rzucić takim maminym talerzykiem. Było dużo hałasu i z talerzyka na podłodze zrobiły się małe kawałeczki talerzykowe, takie różnej wielkości. Dziwne. Mama strasznie się wtedy zdenerwowała i krzyczała, żebym się nie ruszał, bo sobie coś złego zrobię. I to było jeszcze dziwniejsze, to jej krzyczenie, znaczy się, i zupełnie tego nie rozumiałem, bo przecież od razu dla każdego jasne było, że to talerzykowi coś się stało, nie mnie. Moja mama ma czasem jakieś takie pomysły…
No w każdym razie z tym jedzeniem to strasznie nudna sprawa jest, u dorosłych, znaczy się. I wiem, że mama chciałaby, żebym ja tak samo robił jak oni, to znaczy zawsze jadł na siedząco, przy stole, grzecznie i bez ruchu. Ale ja tak nie chcę i – przede wszystkim – nie umiem. No więc jak ja jem, mama strasznie się zwykle denerwuje i dużo krzyczy. „Łobuzie, jedz jak człowiek!”, mówi na przykład, co znaczy, że mam jeść jak dorośli po prostu. Nie wiem, dlaczego moja mama uważa, że to dorośli jedzą jak człowiek, a dzieci nie. Strasznie dziwna ta moja mama jest.
Ja przy jedzeniu wolę sobie pobiegać. Bo przecież tak dużo ciekawych rzeczy jest wokół! A to brumbrumek jakiś przyjedzie do sklepiku na dole i trzeba poobserwować i powiedzieć wszystkim, że jest, że stoi, że odjeżdża. A to pam jakiś ze swoim pieskiem idzie, a to kaka leci, a to dzidzia jedzie w wózeczku ze swoją mamą. Albo znów – zauważam mojego brumbrumka, którym się już długo (jakąś godzinkę) nie bawiłem i muszę sobie nim pojeździć po pokoju. A to piłka mi wpada (prawie sama, naprawdę) w ręce i trzeba nią rzucić, żeby trochę pocieszyć mamę (mama zawsze się śmieje i klaszcze jak w parku rzucam piłeczką, więc w domu też chcę jej zrobić tak samo przyjemność). A to jakiś kluczyk trzeba wypróbować, a to szafką trzasnąć, a to potańczyć przy muzyce…
No więc takie jedzenie po dorosłemu jest zupełnie dla mnie niemożliwe i nie wiem, dlaczego moja mama nie może tego zrozumieć i mi pozwolić jeść jak ja.
Dziś jednak było fajnie przy jedzeniu. Przynajmniej przez chwilę. Zupełnie inaczej, po prostu. Ale po kolei. Rano, jak wstaliśmy, mama zaprowadziła mnie jak zwykle do kuchni i na początek dała mi chlebek, żebym sobie go pogryzał, zanim mi coś lepszego (parówkę!!!) przygotuje. Ponieważ akurat nie było za oknem żadnego brumbrumka ani pama z pieskiem, ani kaki, ani dzidzi, postanowiłem się jakoś inaczej pobawić. Położyłem sobie chlebek na ziemi i stanąłem nad nim, by się zastanowić, co zrobić. Strasznie jednak smutny był ten chlebek tak sam, na tej ziemi. Ja zresztą też byłem strasznie smutny, bo w sumie chciało mi się jeść. Więc pomyślałem, że jak się schylę do tego chlebka na ziemi i jak go ugryzę, tam na tej ziemi, to i mnie, i jemu będzie weselej. I tak zrobiłem. Strasznie fajne było takie jedzenie, mówię wam! Ja sobie stałem i buzią próbowałem dostać leżący na ziemi chlebek i go popogryzać, a chlebek sobie spokojnie leżał, a ruszał się tylko wtedy, gdy się do niego zbliżałem, z moją buzią, znaczy się. To była naprawdę pyszna zabawa! I dla mnie, i dla chlebka. Szkoda tylko, że jak moja mama zobaczyła, co robię, to najpierw wprawdzie bardzo się śmiała, ale zaraz potem powiedziała: „Pimciu, no ja nie mogę, co to za pomysły!” i zabrała mi ten chlebek, posadziła mnie na krzesełku i kazała SPOKOJNIE jeść parówkę, która już była gotowa.
Ależ ta mama jest! W ogóle nie rozumie, że jeść można na różne sposoby – żeby nie było nudno ani mnie, ani jedzeniu (na przykład takiemu chlebkowi). I najgorsze jest to, że chyba nie uda mi się jej przekonać, że nie ma racji. Rany…

Brak komentarzy: