sobota, 19 kwietnia 2008

Dofryzjer i skracanie uszu

Ostatnio (ale jeszcze wcześniej niż wczoraj) mama po obiadku zabrała nas z tatą w jedno takie miejsce, które się nazywa „dofryzjer”. To miejsce jest niedaleko naszego domku, są tam takie duże lustra (jeszcze większe niż u nas w domu, to znaczy większe niż te, co się przesuwają razem z drzwiami w szafie i wtedy wszystko na chwilę znika: dzidzia, mama, tata i inne rzeczy, które wcześniej w tym lustrze – czy: w tej szafie? – były). I te lustra w tym dofryzjerze są na ścianie, a nie na szafie, jak w naszym domku.
W dofryzjerze jest też dużo miłych pań, które się uśmiechają, ale nie dotykają mnie od razu (nie cierpię tego!), nie głaszczą ani nie mówią „aj-ti-ti, bobasku” czy jakoś tak (tego też nie cierpię). I jeszcze jedna jest fajna rzecz w tym dofryzjerze – duże szyby, od ziemi do samej góry, przez które dokładnie widać wszystkie brumbrumki na ulicy, i te, co stoją, i te (to najważniejsze!), co jadą .
Ale dofryzjer ma też różne mniej fajne oraz zupełnie nietajne rzeczy. Na przykład jest tam taka maszyna, co strasznie dmucha i głośno szumi. Taką maszynę jedna z tych miłych pań w dofryzjerze przykładała innej pani do głowy (ta pani, co przykładała, stała i patrzyła na tę drugą panią, a dokładniej na jej głowę, a ta, co nie przykładała, tylko miała przykładaną, tę maszynę, znaczy się, to siedziała i patrzyła cały czas w jedno z tych wielkich luster). I ta maszyna rozdmuchiwała włosy, tej pani, co siedziała, znaczy się. Strasznie to było dziwne i nie wiem, o co w tym chodziło. Zupełnie. Ale wcale mi się to nie podobało.
Na szczęście mnie nikt żadnej dmuchającej maszyny nie przykładał do głowy, ale może to dlatego, że siedziałem na jednym fotelu razem z moją mamą, więc tej pani, co stała, trudno było pewnie wybrać głowę do przykładania maszyny, bo przecież ja mam jedną i mama ma jedną, głowę znaczy się, co razem daje więcej głów niż tych dmuchających maszyn, które w tym dofryzjerze są (bo ja tylko jedną widziałem, maszynę, znaczy się).
Ale ta miła pani, co stanęła za naszym fotelem, też chciała nam pokazać jedną taką maszynę. Inną. Ta maszyna była mniejsza niż ta dmuchająca, ale za to bardziej brzęcząca niż szumiąca. I to takim nieprzyjemnym brzękiem brzęcząca, znaczy się. No i ta nasza miła (?) pani zaczęła tę brzęczącą maszynę przykładać mi, MNIE!, do głowy i zabrzęczała mi, MNIE!, za uchem. Tego już było naprawdę za wiele! Ja rozumiem, dofryzjer, miłe panie, lustra, brumbrumki w całej okazałości i inne atrakcje, ale brzęczące maszyny??? O nie, nie cierpię brzęczących maszyn, zwłaszcza gdy brzęczą mi tuż za uchem! Nic więc dziwnego, że zacząłem strasznie wrzeszczeć i płakać i wszystkie te miłe panie oraz mój tato i mama strasznie się nagle zmartwili. Pani, ta miła, ta nasza, znaczy się, zaczęła mi machać takim wielkim pędzlem po twarzy i mówiła niby wesoło, ale tak naprawdę w wielkich nerwach, czułem to, więc mówiła: „kizi-mizi, kizi-mizi”, jak jakaś głupia. Moja mama mówiła za to do mnie „ej, łobuzie, bądź dzielny, skarbie, proszę, nie płacz”, tata wyciągnął skądś mojego szczurka (dziwne, nie wiedziałem, że szczurek też z nami poszedł do tego dofryzjera) i zaczął mnie rozśmieszać, ale bez powodzenia, bo przecież byłem wrzaskiem, nie śmiechem, te dwie inne panie, co jeszcze były w tym dofryzjerze, tez coś do mnie mówiły i coś chciały robić, ale już sam nie wiedziałem, co. No mówię wam, strasznie dużo się zamieszania nagle zrobiło, w tym dofryzjerze, znaczy się. W końcu mnie to zamieszanie znudziło, a poza tym mama mnie tak fajnie przytulała, więc przestałem już tak strasznie płakać i sobie tylko pochlipywałem. Poza tym nie mogłem już tak bardzo płakać, bo bym nie widział, co ta nasza miła pani mi robi. A ona zaczęła, sam nie wiem, kiedy, robić mi coś dziwnego koło głowy, już nie maszyną, ale takim czymś czarnym, podobnym do tego, co mi czasem moja mama przykłada do paznokci, żeby były krótsze. No i od tego przykładania przez tę naszą miłą panią, spadały mi co chwila włoski, wszędzie mi spadały, ale najbardziej to na twarz (i się wtedy przyklejały do moich łezek i okrrropnie drapały) i na sweter mamy. W końcu moja mama powiedziała, że już wystarczy i wtedy ta nasza miła pani bardzo głośno odetchnęła. A ja miałem już krótkie włoski. Wtedy poszliśmy sobie z mamą oglądać brumbrumki, a na fotelu siadł mój tata. I wiecie co? Jemu też ta miła pani jeździła tą samą maszyną po głowie, ale on ani nie płakał, ani nie wrzeszczał, ani nie wiercił się. Dorośli są naprawdę dziwni.
A dziś moja mama powiedziała, że musi mi trochę poprawić włoski po tym dofryzjerze. I wzięła to coś do obcinania paznokci i chciała coś mi tym, do paznokci, znaczy się, robić coś przy głowie. Nie wiem, o co jej chodziło, ale strasznie się od razu zdenerwowałem i z tego wszystkiego mama zamiast spaść mi trochę włosków o mało nie spadła mi uszka. To naprawdę było okropne!!! Strasznie bolało i szczypało! Płakałem i płakałem, a i moja mama wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać! W końcu się jakoś uspokoiliśmy i się pocieszyliśmy, ale i tak niczego z tego wszystkiego nie rozumiem. A przede wszystkim nie wiem, czego moja mama chce od moich uszu, tata ma przecież o wiele większe, uszy, znaczy się, a mama wcale nie podchodzi do niego (nigdy, przysięgam, nie widziałem ani razu!) i nie chce mu ich spadać, tych jego uszu, znaczy się. A mnie? Dlaczego chciała? Dorośli są naprawdę strasznie strasznie dziwni.
I jeszcze jedno. Po tym dofryzjerze moja mama zamiast mówić do mnie normalnie, czyli „łobuzie” albo „chłopie”, zaczęła mówić „łysolku”. Nie wiem, ale jakoś wcale mi się to nie podoba…

Brak komentarzy: