sobota, 15 grudnia 2007

A-aa-le o co chodzi?

Na świecie jest kilka rzeczy, których nie lubię.
Przede wszystkim nie lubię, kiedy czegoś nie umiem (albo nie mogę) zrobić. Oj, jak ja się wtedy wkurzam! Ale to stra-szszsz-nie! Zaczynam krzyczeć i zaciskam piąstki. Oraz kręcę główką na boki, zupełnie jak mama, kiedy mówi: „Nie, chłopie, NIE WOLNO!” (zdecydowanie za często to mówi, swoją drogą). Muszę mieć wtedy, jak tak kręcę główką, zaciśnięte też oczka, bo inaczej za szybko widzę różne rzeczy i robi mi się od tego niedobrze. W sumie jednak, jak tak sobie o tym pomyślę, wkurzanie się wcale nie jest takie złe – bo po takim wkurzaniu się zawsze coś się zaczyna dziać, mama (zazwyczaj) albo inny dorosły bierze mnie szybko na ręce i już mi jest lepiej, i nawet zapominam, że czegoś nie umiałem (albo nie mogłem) zrobić.
Ostatnio najbardziej nie lubię, że nie umiem wstawać. To znaczy nie umiem zrobić tak, żeby już nie leżeć, żeby z tego leżenia siąść i sobie tak na siedząco oglądać świat. Bo wtedy świat jest zupełnie inny i zupełnie bardziej fajniejszy.
No więc z tym siadaniem to już tak próbuję od kilku dni. I nic. Potrafię tylko dźwignąć główkę i trochę siebie też, ale zaraz opadam, bo mnie z tego dźwigania się w brzuszku ciągnie i boleć zaczyna mnie też. Naprawdę nie wiem, jak to trzeba robić, żeby już siedzieć, nie leżeć, a wkurza mnie to tym bardziej, że dorośli zupełnie nie mają wyczucia i mają zwyczaj (czasem mam wrażenie, że trochę specjalnie!!) przegapiać ten moment, kiedy JA JUŻ NIE CHCĘ LEŻEĆ. I też dlatego muszę się wkurzać.
A przecież na pewno jest jakiś sposób, żeby wstać, prawda? Mam nawet wrażenie, że moja mama (przede wszystkim) oraz inni dorośli chcą mnie nauczyć siadać (czyżby im się już zupełnie nie chciało mną zajmować??). Na przykład kilka dni temu moja mama zrobiła tak bardzo dziwną rzecz, że się przez chwilę strasznie o nią martwiłem. Było to tak:
Leżałem sobie w łóżeczku (o, już zdecydowanie za długo!), a mama coś „szybciutko” („Skarbie, proszę cię, minutka, już szybciutko do ciebie idę”) kończyła robić na komputerze. Kilka razy spróbowałem się podnieść, ale mi się nie udało, jak zwykle. Wkurzyłem się więc wtedy okrrrop-nie, bo naprawdę nie wiem, jak mama mogła tak długo kazać mi czekać, i – jak mam to we zwyczaju – zacząłem to pokazywać, ale zdecydowanie bardziej niż zwykle. Moja mama chyba trochę się przestraszyła tego mojego wkurzenia, bo nie skończyła już robić tego na komputerze, co robiła (wiem, bo mi to potem powiedziała), tylko „szybciutko” (ale to naprawdę!) przybiegła do mojego łóżeczka, wzięła mnie na ręce i przytuliła.
Ale potem, jak już się uspokoiłem, położyła mnie znowu w łóżeczku i kiedy już miałem zacząć znów się wkurzać (no bo co ona sobie myśli), moja mama… położyła się sama obok mojego łóżeczka na podłodze!!! No, to było tak dziwne, że mnie zatkało coś w środku i wcale nie krzyknąłem, tylko patrzyłem, co mama dalej zrobi. A mama zaczęła – tak na leżąco – chwytać te drewienka, co są naokoło mojego łóżeczka i, trzymając się nich, wstawać. Mówiła przy tym do mnie: „Zobacz, łobuzie, to całkiem proste, na pewno potrafisz. I-ii-raz!”. Było to w sumie trochę śmieszne, że tak sobie moja mama leżała niby obok mnie, ale nie całkiem, i chwytała się mojego łóżeczka, jakby naprawdę nie miała tylu swoich własnych rzeczy do chwytania i w ogóle do-czegoś-z-nimi-robienia. Więc strasznie się roześmiałem z tego wszystkiego, bo zrozumiałem, że to znów jest jakaś dziwna zabawa mojej mamy, w której ja zupełnie nie wiem, o co chodzi. (I nie pytajcie mnie, o to, proszę, bo chociaż dobrze znam moją mamę, sam jej się nieraz dziwię i zrozumieć jej wcale nie mogę). Mama wyglądała śmiesznie, jej twarz robiła się coraz bardziej czerwona, wstała już tyle razy, że… no, bardzo dużo, na pewno, w dodatku myślę, że wcale jej nie było wygodnie ani ciepło na tej podłodze, przyjemnie też nie, bo tam twardo jest (wiem, bo przecież sam już kilka razy spotkałem się z podłogą). A ja sobie leżałem i miałem niezły widok i ciepło, i wygodnie, i w ogóle.
Mama w końcu chyba się znudziła, tak się sama bawiąc (i tak długo wytrzymała, jejciu!), więc siadła i zaczęła chwytać moją rączkę i przybliżać ją do tych łóżeczkowych drewienek. No, tu to już przestałem się śmiać i zacząłem znów się wkurzać, no bo jak tak można? Jakbym chciał, to już dawno bym się zaczął sam bawić z moją mamą, a skoro nie zacząłem, to chyba wiadomo, że nie chcę, nie? Ale moja mama w ogóle tego nie rozumiała. Musiałem więc znowu się wkurzyć, żeby przestała chwytać moją rączkę i ją przybliżać do tych drewienek.
Wtedy mama w końcu wstała z tej podłogi i takim smutnym głosem powiedziała: „No nic, chłopie, może następnym razem ci się uda”.
Ale co? Tego nie wiem do dziś. Do dziś też, niestety, wciąż nie umiem sam siadać, z leżenia znaczy się.

Brak komentarzy: